piątek, 30 stycznia 2015

Broszki part one :-)



Niech żyje pochwała konsekwencji – miał być post o puderniczkach marki  Stratton, ale jak informuje  forma przeszła będzie on kiedy indziej.
Zainspirowana wpisem o broszkach na blogu Marchewkowej a na dodatek pozytywnymi komentarzami , które ich dotyczyły postanowiłam pokazać część mojej kolekcji. Broszek mam dużo więcej, zarówno takie bardzo vintage jak i z lat 80 np. zdobionych techniką cloissone.  Lubię je nosić do jednobarwnych bluzek i swetrów, do sukienek a czasem do chust i apaszek, choć tu ryzykuję uszkodzenie delikatnej materii z jakiej wykonana jest chusta.
Uwielbiam niemal wszystkie nawet te z pozoru nie przystające dorosłym już kobietom – na imieninach teścia nie mogłam się powstrzymać od towarzystwa Petera Rabbita (ów zacny towarzysz imprezy widoczny jest nieco niżej na zdjęciu)

Wszystkie broszki widoczne na zdjęciach pochodzą z internetowego sklepu Retro Club.pl

A o to i one:


Broszka Siam Sterling wykonana w technice "Niello" lub "Nielloware" - przedstawia Boginię Światła. Biżuteria Siam pochodzi z Tajlandii. Trudno mi określić z jakich lat może pochodzić mój egzemplarz - biżuteria ta była wykonywana w latach 1930-1980
Broszka lata 50/60
Broszka z lat 50/60
Broszka z metalu styl Art Nouveau - myślę, że współczesna
Duża broszka z dwoma zapięciami - lata 70/80
Jedna z ulubionych Peter Rabbit - współczesna (królik w rzeczywistości nie jest taki znowu złoty, ale nie udało mi się zrobić innego zdjęcia)
                                                                                
Broszka sygnowana Sarah Coventry - prawdopodobnie lata 60
Broszka jeż sygnowana Sarah Coventry- lata 60






                    <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>                                                                 

piątek, 23 stycznia 2015

"Moje rzymskie wakacje"



Czy są na sali miłośnicy starego kina? Każdy kto lubi kino w jego klasycznym wydaniu zna choćby jeden film sprzed kilkudziesięciu lat z doborowymi aktorami. Jeśli o mnie chodzi to współczesne filmy rzadko kiedy potrafią wciągnąć tak, że oglądam je od początku do końca. Zdecydowanie wolę sprawdzone „hity” sprzed kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat.
Dzisiaj chciałabym wspomnieć o jednym z takich klasyków z niezapomnianymi aktorami. O filmie, który zainspirował mnie do stworzenia wiosennego zestawu (na zimę się nie nadaje bo jest zbyt przewiewny). Mowa o filmie „Rzymskie Wakacje” i wspaniałej Audrey Hepburn jako odtwórczyni głównej roli damskiej. Wielki ukłon w stronę Gregory Pecka, ale z całym szacunkiem jest on tu tłem dla ślicznej Audrey.
Film oglądałam pierwszy raz, choć niejednokrotnie o nim czytałam. No, ale ile można czytać lub słuchać? Trzeba w końcu samemu wyrobić sobie własne zdanie i przede wszystkim wiedzieć o czym mowa i zachwyty.
Na wielu blogach oglądałam zestawy ubrań powstałe dzięki temu filmowi. Przeglądając własną szafę odkryłam – tak tak to właściwe słowo bo moja szafa skrywa wiele ubrań o jakich zdarza mi się zapomnieć - piękną spódnicę szytą  z koła z ciekawym printem.



 Wygląda świetnie z halką, ale Audrey we wspomnianym filmie nie nosi takowej i spódnica dzięki  temu nie ma efektu „napuszenia” . Nie posiadam białej koszuli z krótkim rękawem, ale pasuje tu także błękitna. Ponieważ jest to zestaw zainspirowany a nie skopiowany w 100% tak jak jest w filmie zamiast sandałków z odkrytymi palcami jakich prawie nie mam bo nie lubię dodałam czarne baleriny pewnej znanej każdemu popularnej sieciówki.
Jako posiadaczka długich włosów upięłam je w kok bo póki co nie mam w planach ścięcia ich na krótką niemal chłopięcą fryzurę.
Tak ów zestaw prezentuje się na żywo – jest całkiem wygodny i chyba przetestuję go podczas urlopu.




 Zwykle w takiej sytuacji noszę spodnie plus baleriny, które niemal zawsze mam w walizce. Może jednak czas na bardziej kobiecy look?

Czytając blogi innych miłośniczek stylu vintage dowiaduję się jak wiele z nas kocha broszki.  Dodatek obecnie mało doceniany a szkoda bo ciekawa broszka potrafi nadać charakteru nawet dość monotonnej kreacji. Posiadam niemały już zbiór broszek, a do opisywanego tu zestawu dobrałam jedną z nich na dodatek pasującą wiekiem.  To broszka niewielkich rozmiarów w formie małego bukietu kwiatów pochodząca najprawdopodobniej z lat 50. To jedna z moich ulubionych i najczęściej dodawanych do letnich ubrań.

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>

niedziela, 4 stycznia 2015

Pod Muchą i u Tiffaniego

Na blogu jest już  pierwsza część relacji z podróży do Salzburga opisująca moje wrażenia z tego niezwykłego miasta. Jednak nie jest to relacja pełna i czas na część drugą, która uzupełnia całość wrażeń.
W drodze do i z Austrii zatrzymaliśmy się w dwóch czeskich miasteczkach. Jedno pełne turystów chodzących po krętych uliczkach malowniczej Starówki położonej nad brzegiem Wełtawy. 
Drugie dla odmiany mniejsze, choć równie malownicze a poprzez małą ilość turystów bardziej ciekawe bo swojskie.
Proszę Państwa przedstawiam Wam Czeski Krumlov i Mikulov !
Krumlov


Mikulov 













        Pierwszym miastem był Mikulov z racji trasy jaką obraliśmy do Salzburga. Położony na Morawach wśród winnic,  z małą Starówką i  potężnym zamkiem, który nad nią króluje . Do tego przy samej  granicy z Austrią  -  miasteczko kusi, aby wybrać się tam na dłużej. Tutaj w Warszawie jestem bardzo stacjonarna i czasem trudno mi opuścić dom. Kiedy jednak jestem poza nim im dalej tym bardziej  zaczyna mnie nosić, ale w pozytywny sposób. Zaczynam zwiedzać i dosłownie zaglądać w każdy napotkany kąt. W taki sposób włócząc się po Starym Mieście Mikulova odkryłam z mężem przytulny pub w domu w którym  przez kilka lat mieszkał Alfons Mucha. Nie znajdziecie tam jego obrazów, ale chyba nie w tym rzecz? W pubie stoi wielka postać Golema (postać stworzona przez pewnego rabina z Mikulova), który – takie odnosi się wrażenie- czuwa nad dobrą pozytywną atmosferą tego miejsca. W środku poznaliśmy przyjaznego barmana, który w niecodziennej dla nas atmosferze obsługiwał gości sam niemalże relaksując się podobnie do nich . Przyznacie sami, ze widok barmana z kuflem piwa przy stole klientów to  jednak widok u nas nieczęsty?
Golem
Pod Muchą

 Jako miłośnicy wina, które jest symbolem tego regionu Czech nie mogliśmy opuścić Mikulova nie wstępując do jednej z wielu winiarni. Siedząc w przytulnym wnętrzu urządzonym bardzo w stylu vintage mieliśmy okazję spróbować lokalnych szczepów.

Mikulov zrobił na mnie pozytywne wrażenie tym, że nie jest tak rozreklamowany i po jego uliczkach nie chodzi olbrzymi tłum wielonarodowych turystów. Jest to małe i ciche miasteczko idealnie pasujące do otaczającej go krainy winorośli rosnących na wzgórzach okalających wielki zalew.

Czeski Krumlov to dokładnie przeciwieństwo Mikulova. Wpisane na listę UNESCO – i bardzo słusznie bo robi wielkie wrażenie – jest celem wielu osób nawet z tak odległych krajów jak Chiny Indie czy Japonia. Tu także nad Starówką króluje wielki zamek – nie udało nam się go zwiedzić tylko z braku czasu i wizji długiej drogi do domu. Stare Miasto to labirynt wąskich uliczek często zbiegających się przy kilku mostach przerzuconych nad Wełtawą. Wrażenie robi szczególnie nocą kiedy zapalają się latarnie a okna pubów i restauracji  rozświetlają  lampy.
Krumlov nocą
 Dodatkowe wrażenie robi czeski humor znakomicie podkreślający specyfikę miasteczka. Mam na myśli czeskie szyldy i ich wymyślne formy jakich do tej pory nie widziałam w innych miejscach.
Czyż nie jest pomysłowy szyld kafeterii w postaci dwóch pań w czerni pomiędzy którymi biega kot wprawiany w ruch za pomocą korby? Fantastyczna zabawa nie tylko dla dzieci bo i obserwowani dorośli w tym wasza autorka mieli z tego niemały ubaw.
Kafeteria Dwie Wdowy (i kot)


Stylowe reklamy i lśniące kasy sprzed stu lat stanowią ekspozycję jedynego w swoim rodzaju muzeum sklepu.



Na koniec napiszę o małej niespodziance od mego kochanego męża, który doskonale wie co lubię najbardziej. Otóż uwielbiam pewien film ze wspaniałą Audrey Hepburn w roli głównej a mowa tu o „Śniadaniu u Tiffaniego”.
Niespodzianka męża to nocleg w przytulnym pensjonacie o takiej właśnie nazwie gdzie miałam swoje własne śniadanie u Tiffaniego.  Lepszej niespodzianki być nie mogło i choć nie dostałam od niego przyrządu do wybierania numerów to wciąż jestem pod wrażeniem pomysłowości mej nieco brzydszej połówki.
Pensjonat Tiffany

Pisać mogłabym jeszcze i jeszcze, ale nie o to tu chodzi. Polecam każdemu kto lubi nietuzinkowe kierunki turystyczne Morawy Czeskie – nudzić się nie sposób a wrażeń po wycieczce zostaje potem mnóstwo. Wpadło mi w oko jeszcze jedno nowe miejsce gdzieś w Czechach, które jako miłośnik retro i vintage koniecznie muszę zobaczyć. Nic o tym nie piszę bo to będzie niespodzianka jeśli ów plan się powiedzie :-)

Miłej lektury i oglądania zdjęć życzy My Vintage Fascination

 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>