niedziela, 14 grudnia 2014

Zielono mi w ... filharmonii



Gdzie można się elegancko ubrać ? – wbrew pozorom problem niełatwy – zazwyczaj nosimy wersję „do pracy”, „na weekend”, imprezowicz ki pewnie mają jeszcze umundurowanie „do klubu”, ale te ostatnie klimaty są mi obce.  Jeśli kogoś omijają dyplomatyczne bankiety pozostaje teatr , filharmonia lub opera. Co prawda można w tych miejscach spotkać długie suknie, smokingi z muszką i T-shirty z jeansami, ale ja pozostaję zdecydowaną konserwatystką.

Całkiem niedawno miałam okazję, aby w murach Filharmonii Świętokrzyskiej świętować z moją wspaniałą Teściową obchody jej 50- lecia pracy na scenie. Mama męża jest muzykiem z zawodu i nie obcy jest jej śpiew, występy w operetce czy prowadzenie koncertów.  Była to możliwość, aby zamienić na kilka godzin wygodne spodnie i ciepły sweter na elegancką sukienkę i szpilki (w jakich na co dzień nie chodzę chyba z racji wygody )

Snując rozważania jaki strój będzie idealnie pasować do sytuacji w moje ręce trafiła piękna sukienka z lat 60 z internetowego  butiku Retro-Club.  Kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz  na ekranie monitora bo sklep prowadzi działalność tylko przez Internet - wiedziałam, ze jesteśmy sobie pisane.  Krój typowy dla lat 60 czyli dekolt pod samą szyję, krótkie rękawy i  linia trapezu o długości przed kolano. Sukienka jaką kupiłam ma dodatkowo piękny kolor zieleni i ciekawą ozdobę szeroką na 10cm. W pewnym momencie wyklarował mi się całokształt i w efekcie wyszedł strój w kolorze zielono czarnym z dodatkiem złotych akcentów.
Tak sukienka prezentuje się na żywym przykładzie czyli na mnie


Dobieranie dodatków to dla mnie zawsze świetna zabawa i okazja warta tego by kolejna rzecz miała swój debiut. Do czarnych lakierków dobrałam wieczorową torebkę marki Koret z lat 50. W środku na cieniutkim łańcuszku znajduje się malutki portfelik plus dwie kieszenie. Rama jest czarna z ozdobnym zapięciem i oczywiście  ma złoty akcent. Nazwa marki już się nieco starła, ale może oznacza to, ze była to lubiana torebka? Może poprzednie właścicielki bardzo ją lubiły tak jak lubię ją teraz ja? O samej firmie Koret napiszę inny post bo warto poświęcić jej więcej uwagi. 


W środku musiała znaleźć się obok szminki puderniczka z lusterkiem. Wybór padł na puderniczkę marki Stratton – lata 60. 


Oczyma wyobraźni widziałam na tej sukience ciekawy naszyjnik retro, ale ponieważ nie pasował mi żaden z tych jakie mam wybór padł na piękną broszkę rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni. Na owalnej lace widnieje macica perłowa  z dodatkiem korala w kształcie kobiety  a całość wieńczy perła. 


Podsumowując całość uważam, ze strój bardzo pasuje na takie wyjścia. Obyło się bez dekoltu, wszechobecnej czerni i masy błyskotek. Może nie do końca był to strój z lat 60, ale wg mnie całość ładnie się łączy – jest spójna i harmonijna. Ciekawa jestem co Wy uważacie o tym stroju i całości? Ubralibyście się tak do teatru czy coś zmienilibyście?

Miłej lektury życzy Vintage Fascination
 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>


sobota, 13 grudnia 2014

Z wizytą u Mozarta - Salzburg



Dzisiejszy post otwiera cykl jaki zrodził się w mojej głowie niedawno pt. „Podróże z retro klimatem”. Nie miałam jeszcze okazji, aby tak wszem i wobec powiedzieć jak bardzo kocham podróże – i te małe i te duże. Nie jest istotne jak daleka będzie wycieczka bo mnie cieszy już sam fakt, że będzie.  
Wycieczkę do Salzburga zawdzięczam mojemu drogiemu mężowi, którego zmysł literacki oczarował biuro Promocji Austrii w Polsce. Pierwsze miejsce wg mnie w pełni zasłużone bo kto dzisiaj chciałby opisać uroki Salzburga trzynastozgłoskowcem?  W rezultacie pierwsza nagroda i 4 dni w luksusowym hotelu na Starówce.



Salzburg kojarzy mi się przede wszystkim z Mozartem i jego duch dosłownie unosi się nad tym magicznym miastem. Gdzie się nie obejrzeć to z witryn sklepowych spogląda wielki Geniusz jeśli nie z pocztówek i kiczowatych koszulek to z dużą dawką słodyczy tzn. z czekoladek  Krótki i typowo „miejski” wyjazd  a także refleksja nad upływającym czasem a więc i  wiekiem spowodowały decyzję o odesłaniu dżinsów, adidasów i plecaka do lamusa. Miasto Mozarta nie godne jest tych sportowych akcentów i do starych murów miasta pasuje klasyczny płaszcz i mokasyny. 


Jak się okazało wybór znakomity – klasyka połączyła się harmonijnie z wygodą co pozwoliło kontemplować nie tylko Salzburg, ale i jego okolice.

Powinnam napisać o vintage bo blog właśnie o tym powinien być z założenia. Jednak  opiszę tu także dwa miejsca gdzie nabieraliśmy sił na dalsze zwiedzanie. Pierwsze to restauracja Yuen -  nie do końca przekonana byłam do restauracji chińskiej na deptaku austriackiego miasta. Niepewność  „przeminęła z wiatrem”, gdy rozpoczęliśmy kulinarny rajd po długim bufecie :-)  Zapomnijcie o „zapachu” długo smażonego tłuszczu bo tutaj już od wejścia uderzała finezja wielu aromatów rodem z tego dalekiego egzotycznego kraju. Smaku krewetek tygrysich nie zapomnę długo tak samo jak sajgonekJ Sam lokal mimo iż urządzony w starej kamienicy przenosi nas w inne klimaty. Na ścianach wielkie tafle luster z malowidłami i dyskretne nienachalne światło. Nigdy w życiu nie zjadłam tak dużo krewetek ani tak dużej ilości ryżu :D  Pewnie nigdy byśmy stamtąd nie wyszli, gdyby nie kusząca wizja małej winiarni „Zum Bacchus”  wciśniętej między sklepy po drugiej stronie handlowej ulicy. Miejsce  w którym  turyści to coś na kształt egzotyki bo przeważają lokalni fani wina i piwa.  Spędziliśmy tam ostatni wieczór niejako wieńcząc w ten sposób te niezapomnianą podróż.



A teraz wrócę do głównego przedmiotu tego wpisu. Salzburg to miejsce, gdzie można dosłownie potykać się o wielkie domy mody. Z jednej strony Louis Vuitton a kilka kamienic dalej z okna wystawowego wzbudza zachwyt wieczorowa suknia w kolorze morskiej otchłani  od Oscara de la Renty. 




 Aby nie zapominać gdzie jesteśmy tyrolskie butiki kuszą tradycyjnymi sukienkami z sielskim motywem. Takie rzeczy tylko w Austrii - aż chce się powiedzieć :-)


To co mi się ogromnie spodobało to możliwość obejrzenia nowej kolekcii Etienne Aigner. Butik projektantki to duży sklep, gdzie można bez natrętnych spojrzeń obejrzeć wszystko co nas zainteresuje.  Cieszę się tym bardziej, że w Warszawie nie ma ona sklepu i wydaje mi się, ze mało kto zna tę markę. Oferuje ona rzeczy klasyczne,  choć nie pozbawione koloru czy ciekawych detali i jedyne co jest przeszkodą w nabyciu choćby portfela to jego cena.


Poza knajpkami i wielkimi domami mody warto zajrzeć do akwarium w Muzeum Historii Naturalnej,  by przyjrzeć się pląsom koników morskich czy wielkiej ośmiornicy. Kiedy się jej z zaciekawieniem przyglądałam w pewnym momencie doszłam do wniosku, ze to ja jestem przedmiotem wnikliwej obserwacji.  To ciekawe stworzenie przysunęło się do szyby tuż obok i odniosłam wrażenie, że ośmiornica sama sprawdzała któż ją odwiedził i co gorsze dlaczego nie chce szybko odejść.. Inne ciekawe akwarium to wielki oszklony blok,  gdzie wśród koralowców śmigają wielkie oceaniczne ryby a po dnie krążą „aksamitne płaszczki”. Pozostając w tym temacie polecam także wyprawę do  zoo znajdującego  się na obrzeżach miasta. To świetne miejsce nie tylko dla dzieci – gwarantuję, iż dobrą zabawę będą mieli także dorośli. Dla mnie osobiście niekwestionowaną „gwiazdą” była para lwów.  Duże koty bardzo się nudziły  więc król zwierząt zrobił małe show ku uciesze zgromadzonej na tarasie gawiedzi.

Salzburg to piękne miasto, gdzie nie można się nudzić i każdy znajdzie coś dla siebie. Oryginalne butiki dla spragnionych shoppingu, wiele ciekawych knajpek i restauracji dbających o podniebienia i ceniących sobie oryginalne kuchenne doznania a także wiele ciekawych muzeów. Oceanarium i zoo to tylko przykłady rozrywki dla osób lubiących przyrodę, ale Salzburg skrywa wiele miejsc, które powinien odwiedzić każdy miłośnik sztuki. Tutaj na pierwszym miejscu jest dom narodzin Mozarta. W zabytkowej kamienicy na kilku piętrach można obejrzeć dom kompozytora jak i wiele pamiątek po nim, specjalistów skusi komputerowe archiwum jego dzieł.

Reasumując  polecam każdemu kto się zastanawia a zdecydowanym życzę tak samo miłych i niezapomnianych wrażeń jak moje :-)
 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>

sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajkowy start :-)



O tym jak trudne bywają początki wie niemal każdy z nas. Każdy na jakimś etapie swojego życia postanawia rozpocząć coś nowego, wcielić w życie zupełnie nowy plan, który nawet jeśli nie zmieni go całkowicie to wniesie nowy powiew. Ów blog jest owocem takich właśnie przemyśleń. O tym, że chciałabym wreszcie podzielić się moimi spostrzeżeniami i osobistym spojrzeniem na vintage wiedziałam już jakiś czas temu a każdy nowy miesiąc nie dość, że utwierdzał mnie w tym przekonaniu to na dodatek podsuwał nowe pomysły. Jednak od pomysłu do wcielenia go w życie czasem droga długa i kręta dlatego  blog startuje dopiero na koniec roku 2014 co mam nadzieję będzie jednocześnie początkiem nowego rozdziału w moim życiu. Życiu, które wymagało jakiegoś bodźca, który by je nakręcił do działania.

Vintage poznałam ok. 8 lat temu i zrobiłam to bardziej z ciekawości niż chęci noszenia takich rzeczy. Sklepy z rzeczami vintage  dopiero się rozkręcały i mało było w nich prawdziwych unikatów  z lat 50 czy 40. Trafiały się za to ubrania markowe z lat 80 czy wczesnych 90 w bardzo dobrym stanie z metkami pochodzenia nie made in China tylko France czy Italy. Z tego okresu mam piękną koszulę – kupioną dla męża, choć gdyby była mniejsza nosiłabym ją sama :-) Metka Gianni Versace, materiał w kolorze kości słoniowej w czarne kwiaty przeplatane sznurkiem zakończonym chwostami. Nie piszę, że to jedwab bo nie jestem tego pewna w 100%. Opis może dziwny, ale zdjęcie lepiej pokaże co Gianni Versace tworzył w tych latach. Teraz mimo iż ubrania Versace pojawią się w sh to są to nowsze rzeczy bardzo często z firmowym hologramem czego ww. koszula nie posiada. Absolutny klasyk i piękna rzecz, która przyciąga wzrok nieodmiennie kiedy mąż ją założy :-)



Owe 8 lat to czas kiedy vintage wciąż poznawałam – i nadal poznaję- metodą prób i błędów jakich nie da się uniknąć robiąc zakupy przez Internet.  Poznałam różne miejsca (mówię tylko o sieci bo w rzeczywistości  trudno mi spotkać ciekawy sklep sh gdzie można coś przymierzyć i dokładnie obejrzeć nim się dokona zakupu) gdzie można kupić prawdziwe vintage-cuda a nie ubrania współczesnych marek typu Orsay, Zara czy Mango. Nie mam do tych firm nic bo one inspirując się przeszłością wypuszczają na rynek ciekawe kolekcje nawiązujące do lat 60 czy 50. Niemniej jednak nie jest to vintage żadną miarą i jakość też odbiega od materiałów z dawnych lat.

Na początku tej zabawy robiłam zakupy impulsywnie i chaotycznie, czego efektem była szafa pełna dziwnych wynalazków . Robiąc w niej porządki do dzisiaj odnajduję coś z tych czasów i nieodmiennie dziwię się skąd pomysł na zakup danej rzeczy?? Nie wszystko było nieudane nie zrozumcie mnie źle. Jednak to co się obecnie w niej skrywa to efekt wielu przemyśleń, czytania masy stron poświęconych różnym dekadom czy wreszcie ery Facebooka, który jest dla mnie doskonałym narzędziem do zagłębiania się w nowy/stary nieodkryty przeze mnie vintage.  To zasługa innych blogerek, które ten temat traktują z przymrużeniem oka, a jednocześnie poważnie szukając jeśli nie oryginalnych rzeczy z dawnych lat to dzisiejszych współczesnych wersji jakie im wiernie odpowiadają.

Z biegiem czasu poznałam także właścicielki kilku takich internetowych sklepów i to także miało wpływ na rozwój tej pasji. W ich sklepach odnalazłam piękne rzeczy, czasem marek zza oceanu jakie u nas trafiają się niezwykle rzadko. Takie zakupy pozwoliły także określić co szczególnie lubię i stworzyć z tego kolejne mini – kolekcje rozszerzające się na kolejne działy i elementy damskiej szafy i toaletki.
Podam teraz jeden z kilku przykładów takiej kolekcji, która zaczęła się bardzo niewinnie tzn. od zakupu małego lusterka w kształcie wachlarza z namalowaną damą z lat 20. Lusterko posiada ozdobny element w postaci małego chwosta.




Potem lawinowo zaczęły do niego dołączać inne m,in. japońskiej laki w oryginalnym pudełeczku oraz stare puderniczki z lat 50-60 angielskich marek Kigu i Stratton.  Obecnie takich ciekawych lusterek i puderniczek mam ponad 10 a i tak nie powiedziałam tu ostatniego słowa. Jestem pewna w 100%, ze jeśli w zasięgu mojego wzroku pojawi się następny ciekawy unikat to tym samym dołączy do tego zacnego grona :-) Planuję zrobić z tego osobny post bo niemal każda z tych puderniczek i każde lusterko warte jest opisu i zdjęcia.

Kocham stare puderniczki i lusterka mimo, iż wystarczyłoby mi do szczęścia jedno lub dwa. Jednak jak się tu oprzeć kiedy z ekranu komputera zerka na mnie piękna puderniczka angielskiej marki Stratton lub Kigu i na dodatek niemal słyszę jak szepce KUP MNIE, KUP MNIE…. Też tak macie robiąc zakupy w sieci i oglądając strony sklepów z takimi rzeczami?  Tutaj działa na mnie impuls i świadomość, ze to tylko jedna jedyna sztuka, której już za moment może nie być. Tak samo mam ze starą biżuterią szczgólnie z tworzywa lucite lub celuloidu, apaszkami i standardowo jak  każda kobieta torebkami i butami -  tyle, że takimi z lat 60 i wcześniej.

Chciałabym pokazać co tak naprawdę skrywa moja szafa, jakie vintage marki sprzed lat można znaleźć w polskich sklepach i jak takie rzeczy nosić.

Na zachętę dla odwiedzających zapowiedzi:
 - sprawozdanie z wyprawy do Salzburga , gdzie sklepów wielkich marek jest więcej niż stoisk z oscypkami w Zakopanym, a także  coś o stroju na wieczór w filharmonii czy tez teatrze  - eksperyment na żywym czyli własnym przykładzie.
 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>