środa, 7 października 2015

O wakacjach wspomnień czar - Eger



Skoro opisałam początek urlopu to teraz czas na wpis będący opisem jego końca. Smutno to zabrzmiało, ale chyba nadal nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Węgry przyciągają mnie do siebie i kuszą J  Pobyt w Egerze zaczął się od małej wizyty w supermarkecie po której mieliśmy małe spotkanie z kolejnym oryginalnym mieszkańcem tej części Europy. Na naszej Silver Arrow a dokładniej na wlewie do baku paliwa siedziała i opalała się w promieniach słońca piękna modliszka. 
Nie ma to jak rozgrzana blacha auta - idealne miejsce do opalania się :-)
Ona też dzielnie znosiła pstrykanie – bo jak można sobie odmówić fotki z modliszką? J po czym musiała się szybko ulotnić kiedy auto zaczęło lawirować po parkingu. Kiedy tylko zaaklimatyzowaliśmy się w naszym pensjonacie raźnym krokiem ruszyliśmy na Starówkę. Nie obyło się bez pierwszych „pamiątkowych” zakupów. Ciekawi Was skąd cudzysłów? Owym pierwszym zakupem okazał się czosnek, który tam jest duży i bardzo aromatyczny  a bez którego nie umiem sobie wyobrazić smakowitych dań wychodzących spod mistrzowskiej ręki mej brzydszej połówki J
Ponieważ połowa września okazała się na Węgrzech porą upalną i słoneczną postanowiłam iż spacer uliczkami Egeru pokonam w stylizacji a la lata 50. To jedna z moich ulubionych dekad, która udowodniła mi, ze rozkloszowane sukienki i spódnice to rzeczy obowiązkowe w mojej szafie. 
Zapraszał to usiadłam :-)
W widocznym  na zdjęciu beżowo niebieskim zestawie na plan pierwszy wysuwa się spódnica. To oryginał z lat 50 w piękny motyw kratki i niebieskich róż. Jest to jedna z kilku spódnic z tych lat zakupiona w moim ulubionym butiku Retro Club. Dodałam do niej bluzkę z cienkiej tkaniny oraz naszyjnik z mojego ulubionego tworzywa lucite w pasujących kolorach. Właśnie za takie dodatki bardzo lubię ów sklepJ Do długiego chodzenia po mieście najlepsze jest wygodne obuwie – pod ręką miałam tenisówki w kolorze rozbielonej kawy (kolor pasujący do wszystkiego i nie tak podatny na zabrudzenia jak biel). Tanie i wygodne zakupione w Tesco sprawiły, że bacznie przyglądam się ubraniom i dodatkom firmy F&F. 

Najciekawszym punktem wakacyjnej garderoby okazała się sukienka, którą postanowiłam założyć na kolację będącą ostatnią podczas tej wyprawy. Nie od dziś podoba mi się ogromnie styl tiki czyli ubrania i dodatki inspirowane Hawajami.
źródło: Pinterest
Egzotyczne kwiaty, bajeczne kolory, ciekawe kroje sukienek czy też interesujące dodatki to główne powody dla których tak bardzo lubię ten właśnie styl. Tam na miejscu okazało się, że pomysł był świetny: do panującego upału jaki nie odpuszczał nawet wieczorem sukienka z motywem hibiskusa i liści palmowych pozwoliła przenieść się w tropikalny klimat.
Sukienka marki Limb (współczesna),  kuferek z vinylu z lat 50 w bordowym kolorze oraz szklany naszyjnik z lat 50 - butik Retro Club
Dobrałam do niej szpilki typu peep toe z czerwonego zamszu marki Ravel zakupione w jednej z grup sprzedażowych powstałych na Facebooku. „Oszałamiająca” cena 40zł sprawiła, że szybko znalazły się w mej szafie. Ponieważ wybrana przeze mnie sukienka ma ołówkowy fason i wzorzysty materiał zrezygnowałam z wyrazistych kolczyków na rzecz małych sztyftów z „najlepszymi przyjaciółmi kobiety” jak lubiła mawiać moja ulubiona Marylin Monroe. Do dekoltu zaś idealnie pasuje szklany naszyjnik rodem z lat 50 wyglądem wpisujący się w styl tiki. 
Szklany naszyjnik murano w super stanie z lat 50  oraz "najlepsi przyjaciele kobiety" jak mawiała MM

Tego wieczoru czułam się jak milion dolarów i życzę by takie uczucie towarzyszyło na co dzień każdej z nas miłe Panie J


Eger by night - wieczorem ukazuje swe drugie ciekawe oblicze

O wakacjach wspomnień czar

Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że znacznie łatwiej jest wyjechać na urlop niż potem wrócić z niego do rzeczywistości. Nieważne na jak długo wyjeżdżamy: tydzień czy dwa? Wrażenie, że na wakacjach czas mija podejrzanie szybko znane jest chyba każdemu z nas J
Dzisiaj za oknem obserwuję piękną pogodę. Jest słonecznie, niebo błękitne bez cienia chmurki i nawet dość ciepło jak na tę porę roku. Mimo to serce wyrywa się do kraju, który bezgranicznie uwielbiam i z którego całkiem niedawno wróciłam (bo urlop nie może przecież wiecznie trwać :D)
Tym krajem są znane Wam czytelnikom Węgry. Czasem śmiejemy się z mężem, że powinniśmy dostać honorowe obywatelstwo tego kraju. Staramy się je promować i zachęcać wszystkich do odkrywania ciekawych miejsc, których tu nie brak. Nas nieodmiennie cieszy pyszną kuchnia, wspaniałe wina i najważniejsze: serdeczni przyjacielscy mieszkańcy chętni do pomocy.
O samych Węgrzech nie będę się rozpisywać bo na blogu są wpisy z wcześniejszej ( jakże by inaczej J) wyprawy niemal w te same miejsca. Ponieważ blog zrodził się z pasji i zamiłowania do stylu vintage to właśnie moda będzie tematem przewodnim dzisiejszego wpisu.
Bardzo lubię etap przygotowań do wyjazdu czyli w moim przypadku chwilę kiedy wieczorową porą zasiadamy z mężem w kuchni i wspólnie zastanawiamy się co powinno znaleźć się w bagażu. W ruch idzie kartka i długopis, choć bywa i tak, ze jakaś siła nieczysta zachachmęci ją tak głęboko, ze pakowanie robimy z pamięci (ma to czasem negatywne skutki jak wszystko co robi się w wielkim pośpiechu). Ponieważ oboje lubimy dobrą kuchnię i celebrację wspólnych powolnych wieczorów jest to dla mnie świetna okazja by na ten czas zmienić swój image J Oznacza to tyle, że nawet kiedy wyjeżdżam lubię wyglądać jak kobieta zwłaszcza wieczorami podczas kolacji. Nie muszę mieć sukienki w walizce- wystarczą proste ubrania, które podkreślą płeć. Ponieważ cenię sobie oryginalność staram się takie rzeczy zabierać – kiedy oglądam później zdjęcia radość jest podwójna.
Pierwsze 3 dni urlopu spędziliśmy w pięknej dolinie Szilvasvarad w miejscowości o tej samej nazwie. Jest to mała miejscowość z kilkoma pensjonatami i hotelami o wysokim standardzie, której sercem jest owa dolina a ciekawostką hodowla koni rasy lipicańskiej. Lipicany to piękne konie o siwym umaszczeniu.
Lipicany na wybiegu 

Koń by się uśmiał :-)
Ponieważ hodowlę znamy postanowiliśmy wybrać się do doliny. Nie opuszczało nas wrażenie, że znajdujemy się w tajemniczym lesie pełnym dziwnych tworów. Zresztą popatrzcie sami - dla mnie to magiczne miejsce gwarantujące odprężenie i relaks.
Jeden z licznych wodospadów w dolinie Szilvasvarad

Gdzieś w dolinie na rozstaju.. Torów :-)
Ależ mnie kusiło, aby zejść ze szlaku w głąb widocznego na zdjęciu lasu..

Wieczorami był punkt kulminacyjny każdego dnia czyli kolacja. Hotel o standardzie 4* stanął na wysokości zadania i okazało się, ze nie było łatwo zdecydować się na jedno danie. Węgrzy robią świetne dania główne i obłędne desery. Ponieważ jako żywo nie widziałam do tej pory kalorii z przyjemnością zjadłam coś co mnie przypomina wygraną szóstkę w lotka. Niby kilka razy ktoś ją trafił i niektórzy stali się posiadaczami pięknej i niewyobrażalnej sumy pieniędzy. Sedno tkwi w słowie NIEKTÓRZY jednoznacznie wskazujące, ze wśród nich nie było NAS J Nie trafiłam szóstki w lotka za to miałam wreszcie okazję przekonać się jak smakują jadalne kasztany. Tutaj były zmiksowane i polane malagą z dodatkiem bitej śmietany. Niebo w gębie i to absolutnie J Bez bicia przyznaję się do wielkiego obżarstwa i cieszę się, że obiekt był na wzniesieniu z piękną panoramą okolicy. 

Mały spacer wieczorową porą dobrze robił a przy okazji mogliśmy podpatrywać życie nocne mniejszych mieszkańców.  Wstawiam tu zdjęcie ropuchy, która ewidentnie była na łowach, ale najwyraźniej najlepiej poluje się bez naocznych świadków J Trafił się jakiś żuczek sprinter, ale był tak szybki, ze mimo szybkiego wyrzutu języka ropucha została z niczym a żuczek nieświadomie uniknął pożarcia. Czyż nie jest urocza? 
Tajemnicza modelka na łowach
Małżonek śmieje się, ze była z niej super modelka – cierpliwie pozowała i nie zmieniała pozycji przez kilka minut pstrykania aparatem J
Drugi był konik polny, który tak jak ja chyba się objadł bo zamiast skakać chodził po asfalcie leniwym krokiem. Kiedy mąż poddał w wątpliwość, że jest konikiem polnym podskoczył i odszedł ciemność nocy swym leniwym – a może dostojnym?- krokiem. Zdjęcia brak model nie przejawiał zainteresowania zdjęciami i fotografem.
Zainteresowanie przejawiałam za to ja bo odnoszę wrażenie, że powiódł się mój plan idealnie spakowanej walizki. Wieczory spędzane w hotelowej restauracji opierały się na dwóch wspólnych elementach garderoby: beżowych prostych spodniach oraz szpilkach na niskim obcasie z beżowego zamszu. Zmieniały się tylko bluzki i dodatki a wszystko to obrazują zdjęcia.
Bluzkę w kolorowe ludowe hafty mam w szafie jakieś 8 lat, ale dopiero teraz miała ona swoją "premierę". Buty marki Dune pochodzą z butiku Retro Club, spodnie zakupione na stronie Decobazaar, bluzka pochodzi ze sklepu Vintageshop.pl
Dwie broszki z tworzywa w formie ptaków to projekt duńskiej firmy Buch Deichmann - takie rzeczy tylko w butiku Retro Club.

Piękny sweterek o "szkockim rodowodzie" w kolorze arbuza kupiłam w butiku Retro Club
Węgierki nie podchodzą w taki sam sposób do tematu jak ja – kilka pań wybrało na tę porę dnia dres w krzykliwym kolorze wściekłego różu (ten kolor jest bardzo lubiany na Węgrzech tak przez dzieci jak i całkiem dorosłe już kobiety po starsze panie) plus gumowe japonki. Rzecz gustu o jakim się nie dyskutuje bo mnie zdziwił ogromnie fakt, że nawet kolacja z mężem czy narzeczonym nie zachęciła ich do ciekawszego stroju. Zestawy są trzy opierające się wymienionych wyżej elementach przez co walizka objętościowo nie była wielka.
Aby nikogo nie zniechęcić długością wpisu druga część będzie opisem krótkiego bo jednodniowego pobytu w Egerze bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu na Węgry J