poniedziałek, 28 grudnia 2015

Christmas z metką

Święta Święta i po Świętach J  W tym roku wyjątkowe bo nie dość, że ciepłe to na dodatek bez grama śniegu. Właśnie ta pogoda sprawiła, że kiedy tylko usłyszałam w radiu pewną piosenkę o spadającym śniegu który nas zasypie prawie przewróciłam się ze śmiechu J Mnie nie zasypało nic z wyjątkiem świątecznej gorączki i mnóstwa weny jeśli chodzi o pomysły na świąteczną oprawę wigilijnej kolacji.
Dzisiaj właśnie chcę pokazać kilka pomysłów jak ubrać się na kolację do eleganckiej restauracji jak i na świąteczny wieczór spędzany we własnym domu. Ponieważ blog powstał z pasji do vintage udowodnię niedowiarkom, że sklepy z taką odzieżą to prawdziwa kopalnia ciekawych ubrań za małe pieniądze. Miłośnicy tego stylu wiedzą, ze nie jest trudno w naszych sklepach o ubranie z tzw. metką – już wcześniej przez kogoś wyszukane i to na ogół w świetnym stanie. Moje zestawy to takie połączenie starego z nowym, markowego z rzeczami no name i wielka radość z dodawania rzeczy bardzo vintage do współczesnych ubrań.
Na pierwszy ogień wstawiam zdjęcia zestawu jaki wybrałam na zaproszenie szefa męża do eleganckiej restauracji. Nie znając współbiesiadników postawiłam na klasykę, która jak stara prawda głosi sama się obroni.  Na dobrą sprawę ów wieczór to była prawdziwa reklama domu mody Escada – szkoda, ze ów dom nic o niej nie wiedział :D
Ponieważ zima póki co łaskawie nas traktuje mogłam założyć piękny beżowy płaszcz od mojej Mamy. Idąc w nim czułam na sobie spojrzenia i co mi się nie często zdarza przyznałam rację wszelkim redaktorkom mody i „znawczyniom” tego tematu, że taki płaszcz każda z nas powinna mieć w szafie. Redaktorki rozpisują się nad rzeczami nowymi w zawrotnych cenach (znaleźć tani ładny płaszcz na lata dziś nie jest tak łatwo). A ja powiem, że warto obejrzeć szafę własnej rodzicielki, teściowej czy ciotki – założę się, że w szafie nie jednej z nich można znaleźć podobne cuda.

Aby nie było zbyt nudno i jednostajnie szyję okręciłam jedwabnym szalem w kolorową kratę wyszukanym w sklepie Retro Club.
Po zdjęciu owego płaszcza ukazał się zestaw prosty acz jak myślę elegancki. 

Do czarnych wełnianych spodni wspomnianej już Escady dobrałam czerwoną bluzkę no name. Na wierzch założyłam piękny kaszmirowy żakiet marki Escada-Ermenegildo Zegna.  Prawdziwa perełka: logowana podszewka i guziki oraz cudowna miękkość kaszmiru. Zarówno bluzka jak i wspomniany żakiet zakupiłam na stronie decobazaar – w dziale vintage można czasem wyłowić ciekawe ubrania i dodatki. Z racji tego, że na co dzień wybieram buty na płaskim obcasie z wielką przyjemnością na ten wieczór założyłam kolejną rzecz firmowaną wielkim nazwiskiem ze świata mody. Czarne lakierowane pantofle na wysokim obcasie, które wyszły spod ręki Giafranco Ferre także znalazłam w niezawodnym Retro Clubie. Choć cena wyjściowa była spora warto było poczekać na przecenę – buty zwróciły uwagę swoim nietypowym wyglądem J
Kocham modę, ale jeszcze bardziej podoba mi się dobieranie detali do konkretnego zestawu.
Jest taka jedna rzecz bez której nie wychodzę z domu - puderniczka vintage. Tu na zdjęciu piękny Stratton z lat 60

Do czarnych lakierowanych butów dobrałam mały lakierowany kuferek z lat 40. Ta piękna torebka to jak większość rzeczy w mojej szafie zakup ze wspomnianego już Retro Clubu.  W klapę marynarkę postanowiłam wpiąć broszkę w kształcie świątecznych dzwonków marki Ciro. Poza dwoma pierścionkami stanowiła całość biżuterii.

Drugi zestaw stworzyłam na potrzeby Wigilii spędzonej we własnym domu w towarzystwie męża i gadającego kota.  Jako żywo to pierwsza Wigilia spędzona na miejscu dlatego postanowiłam spędzić ją elegancko i inaczej niż zwykle.
Wybór padł na znane już czarne wełniane spodnie Escada i granatową bluzkę wyszywaną metalizowaną nicią w egzotycznym stylu. Całość pochodzi z Retro Clubu a wieńczy ją bransoleta cloisonne w kolorach zbliżonych do tych na bluzce.


Dzisiejszy wpis chcę zakończyć stwierdzeniem, że warto czasem przełamać się i pogmerać w sklepach z odzieżą vintage. Większość z nich zawiera rzeczy unikalne, które chętnie widziałoby się we własnej szafie J  Kosztują mniej niż dzisiejsze ubrania a jakość i styl jest nie do przecenienia. Jeszcze nie jeden raz udowodnię, że jesteśmy tego warte J

niedziela, 29 listopada 2015

Pewnego razu na dzikim Ursynowie

Od czasu do czasu czuję jak budzi się we mnie dziecięca chęć do zabawy. To o tyle dziwne uczucie, że kiedy byłam dzieckiem to taka „kreatywna” w tworzeniu nie byłam :D
Ta kreatywność wychodzi na światło dzienne głównie wtedy, gdy zbliża się jakiś ważny dzień dla mnie, mego męża lub dla nas obojga. Ba! Pod możliwość balowania podciągamy wszystko co jest warte uświetnienia uroczystą kolacją np. urodziny kota (niebawem) lub okrągłe 200000 km na liczniku naszej Silver Arrow. To są pierwsze objawy tego, że chwilami oboje czujemy się jak wyrośnięte dzieciaki. Drugim etapem jest przygotowywanie danego  wieczoru w stylu jaki planowaliśmy od A do Zet. Za strefę duchową odpowiada mąż a za oprawę nie kto inny jak ja J
Jeśli zastanawiacie się co takiego strzeliło nam do głowy ostatnimi czasy to już spieszę z odpowiedzią. Z racji tego iż mąż nosi jakże piękne i szlachetne imię Marcin to jak się zapewne domyślacie jego imieniny były okazją do tego by pokazać, iż wciąż jesteśmy dziećmi mimo naszego zacnego wieku wpisanego w metrykę.
Imieniny małżonka dlatego też pomysł w jakim klimacie je obchodzić wyszedł od niego. Szanowny pan Marcin zażyczył sobie kolacji imieninowej w stylu Dzikiego Zachodu znanego nam z westernów J. Nie wierzycie mi? Mąż stwierdził, ze choć raz w życiu chce się poczuć jak szeryf po czym nabył sobie plastykowego colta na kapiszony. Zabawka jak to zabawka wygląda nieco tandetnie, ale zabawa była przednia, gdy z lufy wydobywał się dym (o tym, że i smród to już mniej istotne). Tym samym wymigał się od zrobienia gwiazdy szeryfa o której było się nam zapomniało w ferworze przygotowań. Połechtał moje próżne ego iż mam talent do ozdabiania domu i prac plastycznych po czym wręczył nożyczki tekturę i folię aluminiową. Zupełnie niczym szeryf – chyba już wczuwał się w swoją rolę :D
Bourbon lekiem na całe zło?

Nawet kotu przypadła mała rola w filmowym wieczorze. Otóż mój szanowny małżonek osadził kota w roli poszukiwanego listem gończym za drapanie kanapy (to akurat zgodne z prawdą tzn. to drapanie – cokolwiek byśmy nie robili Futro uważa kanapę za najlepszy pod słońcem drapak;/).  No, ale to tylko żart, choć odnoszę wrażenie, że nasz kot obraziłby się na nas jeśli pozbawilibyśmy go udziału w rodzinnej imprezie.
Pierwsza życiowa rola naszego kota :-)

Skoro jest colt – plastyk, ale grunt, że rekwizyt jest- i gwiazda też się wreszcie wyłoniła z mroków ciemności to mogłam przystąpić do kompletowania odzieży na ów specjalny wieczór. Mąż dostał kapelusz w stylowym czarnym kolorze (wiem, że nie na temat, ale jak ulał pasuje tu piosenka Dżemu „Poznałem go po czarnym kapeluszu”) i koszulę iście kowbojską. Dzinsy i buty z czubami dopełniły całości, choć buty nie do końca są takie „bardzo” kowbojskie. 
Jeśli chodzi o mnie to jakoś mocno nie przepadam za westernami. Bardzo lubię oglądać te niezbyt dosłowne np. „Samuraj i kowboje” z bardzo przystojnym w tamtym czasie Toshiro Mifune. Drugim jest „Rio Bravo” z niezwykle męskim Johnem Waynem oraz Deanem Martinem o pięknym głosie.. No, ale nie o facetach tu chciałam pisać! Mnie spodobała się myśl by tego konkretnego wieczoru upodobnić się na tyle ile mogę do pięknej Consuelo właśnie z filmu Rio Bravo.  
Pomogła mi w tym długa spódnica firmy Buick – ale wątpię by miała cokolwiek wspólnego z pięknymi autami tej samej marki. Długa do ziemi, mocno falbaniasta z patchworkowym wzorem jakby żywcem wyjęta z szafy Consuelo. Na górę pasowała mi tu czerwona bluzka z bufami i wiązaniem przy łódkowym dekolcie, ale niestety znajduje się w mej garderobie. Nie sposób było po nią sięgnąć gdyż owa garderoba znajduje się w mieście oddalonym od Warszawy o jakieś 200km :D Cieszyłam się, że gdzieś w kącie szafy znalazłam kremową z szerokimi rękawami i wiązaną w pasie. To niestety nie to co już miałam w głowie, ale zestawiona ze spódnicą pasowała do wizerunku kobiety z małego miasteczka na Dzikim Zachodzie. 

Włosy to już moje standardowe utrapienie – w zamyśle miała to być niedbała fryzura z luźno związanym kucykiem a wyszło jak zawsze J Consuelo nie miała na sobie zbyt wiele biżuterii zwłaszcza widocznej bo to nie ten styl dlatego i ja tego wieczoru założyłam tylko złoty łańcuszek, cienkie kolczyki i dwa pierścionki.
Mąż jako twórca imieninowej kolacji w stylu BARDZO Dzikiego Zachodu zarządził na nią po steku – wg. niego najlepszy to ten mocno przerośnięty tłuszczem z czym ja także mięsożerca nie do końca się zgadzam J Do tego puree z ziemniaków i pora  - twórca oprawy duchowej na polu kuchennym tak jak ja w modzie uwielbia dbałość o detale dlatego dania były zrobione dokładnie wg. amerykańskich przepisów.
Niezależnie od okazji dobry stek to zawsze dobry pomysł na kolację


Oczywiście skoro na ten wieczór nasz salon zamienił się w saloon to nie obyło się bez Bourbona. Tego jak widzę w kilku westernach popijały także kobiety i muszę przyznać, że smakuje nie gorzej niż wino :D
Podczas kolacji odkryliśmy  dużo ciekawej muzyki filmowej tego gatunku oraz muzyki country.  Zamieniliśmy ją potem na jeden z klasyków westernu czyli „Siedmiu wspaniałych”.  Jeśli myślicie, że wspomniane Futro drzemało gdzieś w kącie to nie znacie naszego kota. Najwidoczniej tak samo jak ręka która go karmi bardzo lubi westerny bo z zaciekawieniem obserwował ekran J
Miło tak na jeden wieczór przenieść się w zupełnie inny klimat i dać się ponieść niepohamowanej dobrej zabawie
Chyba wybiorę się na piknik country :-)

Na koniec mała muzyczna pocztówka – tę melodię zna chyba każdy?
BONANZA!!!







niedziela, 8 listopada 2015

Dawnej prasy czar

W taki szary i posępny dzień nic nie działa tak dobrze jak filiżanka pobudzającej do działania kawy, tabliczka czekolady i coś ciekawego do czytania J
Czekoladę jadam naprawdę rzadko właściwie od wielkiego dzwonu, ale czuję, że ów dzwon dzisiaj wybił. Nie ma to jak dobra wymówka no nie? Czekolada działa zaskakująco dobrze w towarzystwie ciekawej lektury i ma wtedy tajemniczą moc szybkiego znikania… Dostrzegliście to dziwne zjawisko u siebie??
Jakby nie patrzeć to kawa świeżo zaparzona paruje w filiżance a obok puszcza do mnie oko czekolada o wdzięcznym smaku Stracciatella. Jako lekturę wybrałam mój niedawny zakup z pewnego internetowego sklepu oferującego między innymi duży wybór wszelakiego vintage. Ów sklep nazywa się Atelier Brocante i to właśnie tu znalazłam moje zdobycze. Jeśli myślicie, że mam przed sobą książkę to jesteście w błędzie J Owszem bardzo lubię czytać książki a do biblioteki mogę chodzić w kapciach bo mieści się w tym samym bloku. Dziś jednak mam w ręku coś co jest nie lada gratką dla każdej miłośniczki vintage… Nie podsycając dłużej atmosfery wyjaśnię, że są to 3 stare gazety a najbardziej „wiekowa” pochodzi z roku 1930.

Jak widać na załączonym zdjęciu gazety są trzy i są ciekawym przekrojem mody (damskiej męskiej i dziecięcej) od lat 30, przez 40 a na 50ych kończąc.
Trudno wybrać  tę najciekawszą bo z racji tego, że tamte czasy są mi nieznane interesujące jest w nich wszystko. Gazeta z roku 1930 mimo upływu czasu zachwyca stanem zachowania – okładka i wszystkie strony na miejscu a także kolorowe obrazki i napisy.  W środku znajdziemy modę damską, męską i dziecięcą a także tekstylia do domu (obrusy, serwety i pościel)
Mała reklama biustonoszy z roku 1930 



Prasa z lat 40 to w zasadzie niemiecki journal z modą damską. Niestety nie ma okładki i trudno podać tu dokładny rok wydania, ale po obejrzeniu strojów są to niewątpliwie lata 40.  Mnóstwo pięknych sukienek dziennych i wieczorowych na specjalne okazje – oceńcie same. Nie jedną z nich widziałabym u siebie w szafie bo dzisiaj się takich nie spotyka..
To tylko jedna z kilku stron poświęconych sukienkom wizytowym

Stroje wieczorowe - trudno wybrać tę najładniejszą prawda?

Co powiecie na takie sportowe zimowe stroje? Spójrzcie jak zgrane są kolorystycznie z pozostałymi częściami garderoby

miły i niespodziewany dodatek znalazłam w niej stronę z innego numeru tej samej gazety z płaszczami i bielizną damską J
Ostatnia gazeta to nasz polski Świat Mody z roku 1959 na sezon zimowy.  Tu także mamy przekrój mody dla pań w tym dodatek o fryzurach i kapeluszach, coś dla panów i dzieci a jako ciekawostka dodatek o strojach sportowych idealnych na stok górski J


Zimowe ubrania na górski stok; lata 50 a lata 40 :-)

Zaciekawiona prasą odszukałam wśród moich książek jeszcze jedną ciekawostkę. Znaleziona w kieleckim antykwariacie „Der Goldene Schnitt” z roku 1941 jest ciekawym przedłużeniem tego co zobaczyłam w gazecie z lat 4o. Jest to coś na kształt journala z przekrojem mody damskiej męskiej i dziecięcej a na samym końcu znajduje się masa wykrojów.


Tu ciekawostką jest strój na plażę który postanowiłam sfotografować. Nie ma wprawdzie teraz pogody na plażę i strój mocno lekki, ale jest to niewątpliwie ciekawa rzecz J

Upss.. Nie mam już kawy i czekolada też się skończyła? Widzieliście ją? Zniknęła nie wiem kiedy i jak…

Czary mary dobranoc J

środa, 7 października 2015

O wakacjach wspomnień czar - Eger



Skoro opisałam początek urlopu to teraz czas na wpis będący opisem jego końca. Smutno to zabrzmiało, ale chyba nadal nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Węgry przyciągają mnie do siebie i kuszą J  Pobyt w Egerze zaczął się od małej wizyty w supermarkecie po której mieliśmy małe spotkanie z kolejnym oryginalnym mieszkańcem tej części Europy. Na naszej Silver Arrow a dokładniej na wlewie do baku paliwa siedziała i opalała się w promieniach słońca piękna modliszka. 
Nie ma to jak rozgrzana blacha auta - idealne miejsce do opalania się :-)
Ona też dzielnie znosiła pstrykanie – bo jak można sobie odmówić fotki z modliszką? J po czym musiała się szybko ulotnić kiedy auto zaczęło lawirować po parkingu. Kiedy tylko zaaklimatyzowaliśmy się w naszym pensjonacie raźnym krokiem ruszyliśmy na Starówkę. Nie obyło się bez pierwszych „pamiątkowych” zakupów. Ciekawi Was skąd cudzysłów? Owym pierwszym zakupem okazał się czosnek, który tam jest duży i bardzo aromatyczny  a bez którego nie umiem sobie wyobrazić smakowitych dań wychodzących spod mistrzowskiej ręki mej brzydszej połówki J
Ponieważ połowa września okazała się na Węgrzech porą upalną i słoneczną postanowiłam iż spacer uliczkami Egeru pokonam w stylizacji a la lata 50. To jedna z moich ulubionych dekad, która udowodniła mi, ze rozkloszowane sukienki i spódnice to rzeczy obowiązkowe w mojej szafie. 
Zapraszał to usiadłam :-)
W widocznym  na zdjęciu beżowo niebieskim zestawie na plan pierwszy wysuwa się spódnica. To oryginał z lat 50 w piękny motyw kratki i niebieskich róż. Jest to jedna z kilku spódnic z tych lat zakupiona w moim ulubionym butiku Retro Club. Dodałam do niej bluzkę z cienkiej tkaniny oraz naszyjnik z mojego ulubionego tworzywa lucite w pasujących kolorach. Właśnie za takie dodatki bardzo lubię ów sklepJ Do długiego chodzenia po mieście najlepsze jest wygodne obuwie – pod ręką miałam tenisówki w kolorze rozbielonej kawy (kolor pasujący do wszystkiego i nie tak podatny na zabrudzenia jak biel). Tanie i wygodne zakupione w Tesco sprawiły, że bacznie przyglądam się ubraniom i dodatkom firmy F&F. 

Najciekawszym punktem wakacyjnej garderoby okazała się sukienka, którą postanowiłam założyć na kolację będącą ostatnią podczas tej wyprawy. Nie od dziś podoba mi się ogromnie styl tiki czyli ubrania i dodatki inspirowane Hawajami.
źródło: Pinterest
Egzotyczne kwiaty, bajeczne kolory, ciekawe kroje sukienek czy też interesujące dodatki to główne powody dla których tak bardzo lubię ten właśnie styl. Tam na miejscu okazało się, że pomysł był świetny: do panującego upału jaki nie odpuszczał nawet wieczorem sukienka z motywem hibiskusa i liści palmowych pozwoliła przenieść się w tropikalny klimat.
Sukienka marki Limb (współczesna),  kuferek z vinylu z lat 50 w bordowym kolorze oraz szklany naszyjnik z lat 50 - butik Retro Club
Dobrałam do niej szpilki typu peep toe z czerwonego zamszu marki Ravel zakupione w jednej z grup sprzedażowych powstałych na Facebooku. „Oszałamiająca” cena 40zł sprawiła, że szybko znalazły się w mej szafie. Ponieważ wybrana przeze mnie sukienka ma ołówkowy fason i wzorzysty materiał zrezygnowałam z wyrazistych kolczyków na rzecz małych sztyftów z „najlepszymi przyjaciółmi kobiety” jak lubiła mawiać moja ulubiona Marylin Monroe. Do dekoltu zaś idealnie pasuje szklany naszyjnik rodem z lat 50 wyglądem wpisujący się w styl tiki. 
Szklany naszyjnik murano w super stanie z lat 50  oraz "najlepsi przyjaciele kobiety" jak mawiała MM

Tego wieczoru czułam się jak milion dolarów i życzę by takie uczucie towarzyszyło na co dzień każdej z nas miłe Panie J


Eger by night - wieczorem ukazuje swe drugie ciekawe oblicze

O wakacjach wspomnień czar

Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że znacznie łatwiej jest wyjechać na urlop niż potem wrócić z niego do rzeczywistości. Nieważne na jak długo wyjeżdżamy: tydzień czy dwa? Wrażenie, że na wakacjach czas mija podejrzanie szybko znane jest chyba każdemu z nas J
Dzisiaj za oknem obserwuję piękną pogodę. Jest słonecznie, niebo błękitne bez cienia chmurki i nawet dość ciepło jak na tę porę roku. Mimo to serce wyrywa się do kraju, który bezgranicznie uwielbiam i z którego całkiem niedawno wróciłam (bo urlop nie może przecież wiecznie trwać :D)
Tym krajem są znane Wam czytelnikom Węgry. Czasem śmiejemy się z mężem, że powinniśmy dostać honorowe obywatelstwo tego kraju. Staramy się je promować i zachęcać wszystkich do odkrywania ciekawych miejsc, których tu nie brak. Nas nieodmiennie cieszy pyszną kuchnia, wspaniałe wina i najważniejsze: serdeczni przyjacielscy mieszkańcy chętni do pomocy.
O samych Węgrzech nie będę się rozpisywać bo na blogu są wpisy z wcześniejszej ( jakże by inaczej J) wyprawy niemal w te same miejsca. Ponieważ blog zrodził się z pasji i zamiłowania do stylu vintage to właśnie moda będzie tematem przewodnim dzisiejszego wpisu.
Bardzo lubię etap przygotowań do wyjazdu czyli w moim przypadku chwilę kiedy wieczorową porą zasiadamy z mężem w kuchni i wspólnie zastanawiamy się co powinno znaleźć się w bagażu. W ruch idzie kartka i długopis, choć bywa i tak, ze jakaś siła nieczysta zachachmęci ją tak głęboko, ze pakowanie robimy z pamięci (ma to czasem negatywne skutki jak wszystko co robi się w wielkim pośpiechu). Ponieważ oboje lubimy dobrą kuchnię i celebrację wspólnych powolnych wieczorów jest to dla mnie świetna okazja by na ten czas zmienić swój image J Oznacza to tyle, że nawet kiedy wyjeżdżam lubię wyglądać jak kobieta zwłaszcza wieczorami podczas kolacji. Nie muszę mieć sukienki w walizce- wystarczą proste ubrania, które podkreślą płeć. Ponieważ cenię sobie oryginalność staram się takie rzeczy zabierać – kiedy oglądam później zdjęcia radość jest podwójna.
Pierwsze 3 dni urlopu spędziliśmy w pięknej dolinie Szilvasvarad w miejscowości o tej samej nazwie. Jest to mała miejscowość z kilkoma pensjonatami i hotelami o wysokim standardzie, której sercem jest owa dolina a ciekawostką hodowla koni rasy lipicańskiej. Lipicany to piękne konie o siwym umaszczeniu.
Lipicany na wybiegu 

Koń by się uśmiał :-)
Ponieważ hodowlę znamy postanowiliśmy wybrać się do doliny. Nie opuszczało nas wrażenie, że znajdujemy się w tajemniczym lesie pełnym dziwnych tworów. Zresztą popatrzcie sami - dla mnie to magiczne miejsce gwarantujące odprężenie i relaks.
Jeden z licznych wodospadów w dolinie Szilvasvarad

Gdzieś w dolinie na rozstaju.. Torów :-)
Ależ mnie kusiło, aby zejść ze szlaku w głąb widocznego na zdjęciu lasu..

Wieczorami był punkt kulminacyjny każdego dnia czyli kolacja. Hotel o standardzie 4* stanął na wysokości zadania i okazało się, ze nie było łatwo zdecydować się na jedno danie. Węgrzy robią świetne dania główne i obłędne desery. Ponieważ jako żywo nie widziałam do tej pory kalorii z przyjemnością zjadłam coś co mnie przypomina wygraną szóstkę w lotka. Niby kilka razy ktoś ją trafił i niektórzy stali się posiadaczami pięknej i niewyobrażalnej sumy pieniędzy. Sedno tkwi w słowie NIEKTÓRZY jednoznacznie wskazujące, ze wśród nich nie było NAS J Nie trafiłam szóstki w lotka za to miałam wreszcie okazję przekonać się jak smakują jadalne kasztany. Tutaj były zmiksowane i polane malagą z dodatkiem bitej śmietany. Niebo w gębie i to absolutnie J Bez bicia przyznaję się do wielkiego obżarstwa i cieszę się, że obiekt był na wzniesieniu z piękną panoramą okolicy. 

Mały spacer wieczorową porą dobrze robił a przy okazji mogliśmy podpatrywać życie nocne mniejszych mieszkańców.  Wstawiam tu zdjęcie ropuchy, która ewidentnie była na łowach, ale najwyraźniej najlepiej poluje się bez naocznych świadków J Trafił się jakiś żuczek sprinter, ale był tak szybki, ze mimo szybkiego wyrzutu języka ropucha została z niczym a żuczek nieświadomie uniknął pożarcia. Czyż nie jest urocza? 
Tajemnicza modelka na łowach
Małżonek śmieje się, ze była z niej super modelka – cierpliwie pozowała i nie zmieniała pozycji przez kilka minut pstrykania aparatem J
Drugi był konik polny, który tak jak ja chyba się objadł bo zamiast skakać chodził po asfalcie leniwym krokiem. Kiedy mąż poddał w wątpliwość, że jest konikiem polnym podskoczył i odszedł ciemność nocy swym leniwym – a może dostojnym?- krokiem. Zdjęcia brak model nie przejawiał zainteresowania zdjęciami i fotografem.
Zainteresowanie przejawiałam za to ja bo odnoszę wrażenie, że powiódł się mój plan idealnie spakowanej walizki. Wieczory spędzane w hotelowej restauracji opierały się na dwóch wspólnych elementach garderoby: beżowych prostych spodniach oraz szpilkach na niskim obcasie z beżowego zamszu. Zmieniały się tylko bluzki i dodatki a wszystko to obrazują zdjęcia.
Bluzkę w kolorowe ludowe hafty mam w szafie jakieś 8 lat, ale dopiero teraz miała ona swoją "premierę". Buty marki Dune pochodzą z butiku Retro Club, spodnie zakupione na stronie Decobazaar, bluzka pochodzi ze sklepu Vintageshop.pl
Dwie broszki z tworzywa w formie ptaków to projekt duńskiej firmy Buch Deichmann - takie rzeczy tylko w butiku Retro Club.

Piękny sweterek o "szkockim rodowodzie" w kolorze arbuza kupiłam w butiku Retro Club
Węgierki nie podchodzą w taki sam sposób do tematu jak ja – kilka pań wybrało na tę porę dnia dres w krzykliwym kolorze wściekłego różu (ten kolor jest bardzo lubiany na Węgrzech tak przez dzieci jak i całkiem dorosłe już kobiety po starsze panie) plus gumowe japonki. Rzecz gustu o jakim się nie dyskutuje bo mnie zdziwił ogromnie fakt, że nawet kolacja z mężem czy narzeczonym nie zachęciła ich do ciekawszego stroju. Zestawy są trzy opierające się wymienionych wyżej elementach przez co walizka objętościowo nie była wielka.
Aby nikogo nie zniechęcić długością wpisu druga część będzie opisem krótkiego bo jednodniowego pobytu w Egerze bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu na Węgry J


czwartek, 10 września 2015

Marylin na Zbawixie

Spoglądam za okno i co widzę? Ludzi poubieranych cieplej niż jeszcze kilka dni temu, szare niebo bez cienia szansy na słońce i masę liści na trawnikach. Czyżby to już jesień raźnym krokiem zawitała w nasze progi?  Odnoszę wrażenie, że tak – tegoroczne lato to już raczej tylko wspomnienia i należy nastawiać się na jesienną aurę.
Skoro wspomnienia to dzisiaj mała relacja z ostatniego upalnego weekendu sierpnia. Nie, nigdzie nie wyjechałam chociaż… Zaraz zaraz tak! Będzie to relacja z małej wycieczki na plac Zbawiciela w Warszawie. 


Postanowiliśmy z mężem zrobić mały eksperyment i udaliśmy się do jednej z licznych knajpek na owym placu pooddychać hipsterskim klimatem J Czy to się udało? Jeszcze jak, ale nie będę tu pisać o moich wewnętrznych odczuciach bo wyjdę na stetryczałą homofobkę.

Wolny weekend i perspektywa spaceru z mężem w wolny i słoneczny dzień nastawiła mnie nader optymistycznie już od rana. Od rana utrzymywała się także wysoka temperatura co kazało zastanowić się nad bardzo ważnym pytaniem (coś jak „być albo nie być” u Hamleta z tą różnicą, że moje rozważania nie były aż tak dramatyczne). Stanąwszy przed szafą zadałam sobie bardzo ważne pytanie: w co do cholerki mam się ubrać w taki upalny dzień???
Dywagacje wiejskiego listonosza ucięło szybkie spojrzenie na sukienki. Po „odrzuceniu” ubrań zbyt eleganckich, zbyt ekstrawaganckich a także „problematycznych” => czytaj: jak połączyć jedno z drugim by wyglądać na ubraną a nie przebraną mój wzrok spoczął na sukience do której pasuje tylko jedno słowo: IDEAŁ
Skoro upał to materiał przewiewny, skoro wyjście z mężem to sukienka, skoro sukienka to tylko coś kobiecego a skoro kobiece to vintage. Ta którą wybrałam jest uszyta z lnu drukowanego w niebiesko- zielone kwiaty i ma fason sukienek z lat 50. Sama sukienka jest z lat późniejszych, ale na tle dzisiejszej mody wygląda na rzecz bardzo vintage i o to mi właśnie chodzi. Poza tym ma ciekawy krój – z przodu tak naprawdę nie ma dekoltu za to z tyłu jest ciekawe wycięcie w kształcie litery V. Gdybym upięła włosy byłoby lepiej widoczne, ale przypuszczam, że jeszcze te sukienkę zobaczycie na blogu J
Słabo widoczne ciekawe wycięcie na plecach - uwierzcie na słowo JEST i prezentuje się naprawdę ciekawie

To sukienka marki Marks & Spencer z linii Per Una zakupiona w butiku Retro Club. Ponieważ jedyne kolory jakie na niej są to zielony i niebieski uznałam, że będą do niej pasować szpilki zapinane na kostce w neutralnym brązowym kolorze. Akcentem pasującym kolorystycznie do sukienki jest metalowa bransoleta także pochodząca z Retro Clubu oraz niebieski pasek marki Vogue pochodzący z Vintage Sklepu
Niby nie vintage, ale i tak czułam się wyraźnie "inna" :-)

Brak wrodzonego talentu do układania ciekawych fryzur sprawił, ze wyszłam z prostymi jak drut włosami. Już na mieście okazało się to BARDZO złym wyborem bo na upał najlepiej włosy upiąć (z perspektywy czasu napiszę JAKKOLWIEK UPIĄĆ) by skóra na szyi miała czym oddychać. Ot taka nauczka  na przyszłość.
Jako ciekawostkę podam iż miałam okazję spróbować słynnego drinka Marylin Monroe. Otóż moja ulubiona gwiazda ery Złotego Hollywood lubiła podobno pić Prosecco z sokiem pomarańczowym.  

Zmieniło to moje spojrzenie na samo Prosecco jako iż bąbelki to nie jest mój ulubiony trunek. No dobrze nie będę ukrywać iż chętnie spróbowałabym szampana Dom Perignon koniecznie z rocznika 1953 (podobno to był ulubiony rocznik MM)
Jedyne spostrzeżenie jakie mam to uczucie, że chyba jednak jestem z innej planety. Nie wiem czy jestem w tym osamotniona czy inne wielbicielki stylu vintage także tak mają? Idąc w tej sukience i szpilkach czułam na sobie wzrok każdej mijanej osoby – to może nie powinno dziwić bo kobiety w podobnych sukienkach to już rzadkość. Królują obecnie ubrania w bliżej nieokreślonej formie ni to worek na ziemniaki ni kołdra.. Jeden facet idąc z wózkiem aż zszedł z chodnika i nie wiem czy powinnam się cieszyć z tego czy zastanowić co zrobiłam nie tak, że aż się usunął? J
Będę wdzięczna za komentarze czy i Wy drogie vintage maniaczki zakładając ubrania vintage też czujecie się jak przybysze z innej planety?
Pozdrawiam wszystkich gorąco (na przekór pogodzie) z planety VINTAGE na której każdy miłośnik tego stylu witany jest z otwartymi ramionami

Au revoir Moi Drodzy :-)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Brudny Harry jako czuły romantyk?

Dzisiaj mały quiz – co łączy kryte mosty,  stan Iowa w USA, aparat, przyrodę i pismo National Geographic? Nie, nie chodzi mi o wakacje, choć nie miałabym nic przeciw obejrzeniu tych mostów  w naturze.  Podpowiem, że chodzi mi o pewien film z Clintem Eastwoodem i Meryl Streep grających główne role.

Clint Eastwood zwykle kojarzy się z rolami twardzieli, którzy ciepłym uczuciem darzą jedynie broń jaką się posługują. Ot choćby Harry Callahan (zapewne lepiej znany jako Brudny Harry) i jego magnum 44 J
Jest jednak jeden film, który pozwala temu aktorowi zrzucić maskę twardego faceta na rzecz całkiem przystojnego romantyka. „Co się wydarzyło w Madison County” jeśli jeszcze nie znacie to koniecznie obejrzyjcie. Nie wiem czy film spodoba się facetom, ale wydaje mi się, ze nie jednej kobiecie wyciśnie z oczu łzy bo to wg. mnie jeden z lepszych „wyciskaczy łez” jakie przemysł filmowy stworzył J
A teraz do rzeczy: fotograf National Geographic Robert Kincaid przemierza stan Iwoa w poszukiwaniu krytych mostów. Swoją trasą to duża osobliwość tego stanu USA – takich mostów nie ma chyba nigdzie indziej ani w Stanach ani nigdzie na świecie. Pewnego dnia chcąc zapytać o drogę do jednego z nich trafia na farmę gdzie spotyka Francescę Johnson. Wtedy jeszcze nie wie, że rodzina owej kobiety wyjechała na kilka dni i na farmie została sama. Piękna kobieta stara mu się wskazać tę drogę, ale koniec końców jadą razem obejrzeć ów most.
I od tego się zaczyna cała historia: od mostu, na którym zaczyna się w dwojgu ludzi tlić większe i głębsze uczucie. Uczucie miłości gdyby ktoś się zastanawiał co mogę mieć na myśli :D
Bardzo  lubię jedną z pierwszych scen, która pokazuje piękno i urodę Meryl Streep. To ta w której filmowa Francesca kręci się po werandzie swego domu by na koniec oprzeć się lekko o jeden z jej filarów. To moment w jakim na farmę wjeżdża Robert i pyta o drogę do mostu. Meryl Streep ubrana w prostą sukienkę, z włosami uczesanymi typowo dla lat 60 nie przypomina siebie samej znanej z czerwonych dywanów czy innych ról. Może dlatego tak w tym filmie urzeka i przyciąga?
Poniżej moja „weranda” w którą na potrzeby tego wpisu zamieniła się nasza loggia. 
Sukienka marki Liberty of London lata 80, ale świetnie wpisująca się w klimat lat 50/60 - zakupiona w butiku Retro Club
Baleriny w kolorze nasyconego fioletu pochodzą z nieistniejącej już Galerii Estilo
Srebrna bransoleta to prezent od męża (coś co jest małą różnicą miedzy filmowym obrazkiem a inspiracją)

Jeśli post czytają wielbiciele talentów Meryl Streep i Clinta Eastwooda i znają ów film to pamiętają oni dwie inne sceny. Pierwsza z nich to romantyczna kolacja do jakiej szykuje się filmowa Francesca. Robi to tak jak każda kobieta, która niebawem ma zobaczyć obiekt swoich westchnień. Mamy więc ujęcia z miasta, gdzie zupełnym przypadkiem podczas zakupów przechodzi obok  sklepu z ubraniami. Tam Francesca odkrywa piękną sukienkę – niemal idealny strój na romantyczną kolację z przystojnym fotografem. I kolejna scena, gdzie kolacja mająca wieńczyć życie na farmie zamienia się pożegnalną. U Franceski odzywa się rozsądek i i mimo spakowanych walizek postanawia zostać z rodziną (która nieco wcześniej chciała dla niego zostawić)
Jako niepoprawna romantyczka bardzo lubię wspólne wieczory z mężem. Cieszę się za każdym razem kiedy z powodu jakiejś okazji (lub bez) szykujemy w domu ciekawą kolację. Wtedy tak jak filmowa Francesca staram się wyglądać kobieco i inaczej niż na co dzień. Dlatego postanowiłam, ze na potrzeby tego wpisu wstawię zdjęcia inspirowane pierwszą wspólną kolacją Roberta i Franceski.

Mam na sobie czerwoną sukienkę firmy H&M zakupioną dawno temu na stronie decobazaar i baleriny w tym samym kolorze z ZARY. To nie są rzeczy vintage –  nie mam w szafie takiej sukienki, która idealnie odzwierciedlałaby tę jaką miała Franceska. Niemniej obie i ta filmowa i moja własna są wg mnie idealne na romantyczny wieczór i co więcej faktycznie były wykorzystane na tę okazję J
Kolacja w towarzystwie Marylin Monroe :-)
Przygotowania do kolacji - tu widać tył sukienki a także mały dodatek z tworzywa lucite (moje ulubione) czyli spinka do włosów z lat 60 pochodząca z butiku Retro Club
Na ścianie plakat z podobizną Marylin Monroe pochodzący z Muzeum E.Warhola w Miedzialborcach (Słowacja)

 Polecam ten film miłośnikom talentu dwójki głównych aktorów i tym wszystkim, którzy co jakiś czas lubią pooglądać jakiś „wyciskacz łez”.  Film mimo iż romantyczny opowiada o nieszczęśliwej niespełnionej miłości nad którą górę wzięło uczucie z rozsądku. Życzę wszystkim aby nigdy nie musieli dokonywać tak trudnych wyborów i nie żyli nieszczęśliwą miłością.

Wracam  na moją werandę wypatrywać powrotu męża J

sobota, 4 lipca 2015

Działkowy relaks


Dzisiaj mały przerywnik – zdjęcia z działki moich rodziców. Najlepsze miejsce na relaks i nicnierobienie przy dźwiękach kumkających żab oraz świergoczących i pogwizdujących ptaków.
Froguś

Froguś w fazie podrywu :-)

Dzieło mego Taty czyli staw - nenufary, ryby i świeżo zalęgnięte żaby przyciągają wielu gapiów
Zgadza się - ciepłolubny ze mnie człowiek :-)
Nie znam jegomościa, ale czubki drzew za działkowym domkiem to niewątpliwie doskonały punkt obserwacyjny
Na działce ruch niczym na Marszałkowskiej - tu dorodny okaz ważki. Kiedy już się "opaliła" odfrunęła w nieznanym kierunku