wtorek, 20 grudnia 2016

Rhapsody in blue

Dzisiejszy post jest wypadkową chęci pokazania nowej stylizacji na blogu i inspiracji zaczerpniętej z jedzenia. Jakiś czas temu mąż zapytał mnie co zjadłabym na kolację w dniu będącym początkiem weekendu. Nie zastanawiając się zbyt długo odpowiedziałam krótko i rzeczowo: mule J
Mule po prowansalsku - gotowane w białym winie 

Kocham wszelkie morskie żyjątka a te najlepiej smakują mi właśnie w taki niespieszny, wspólny wieczór we dwoje. Kiedy więc popatrzyłam na wielką ilość tych muszelek od razu przyszedł mi do głowy pomysł na nowy wpis.
Dzisiejsza stylizacja to taki vintage w kolorze laguny J  Sukienka marki Dortona, bransolety lucite w błękitnych odcieniach, szklane klipsy vintage (lata 60 lub 50) oraz porcelanowa broszka w kształcie orchidei ręcznie malowana – butik Retro Club


Niebieskie bransolety z lucite, kremowa jest z celuloidu.  

Ręcznie malowana porcelanowa broszka, klipsy ze szkła lata 50/60 oraz ulubiony pierścionek będący rodzinną pamiątką


wtorek, 29 listopada 2016

Dinner at Tiffany's



Jak połączyć pasję do vintage, kina i dobrej kuchni? W wieczory filmowe połączone z ciekawą kolacją we dwoje. Pomyślałam, że fajnym pomysłem jest cykl postów inspirowanych moimi ulubionymi filmami. Wspominałam już o filmie „Co się wydarzyło w Madison County”, byli „Chłopcy z ferajny” i „Rio Bravo” a także "Julie and Julia".
Skoro jest nowy pomysł to musi być też nowy post, tym bardziej, że udało mi się nieco zakurzyć własnego bloga. Kurz zdmuchnięty więc do dzieła ;)
Idea wieczoru, który zaraz opiszę i przedstawię zrodziła się z okazji imienin mego męża. Lubimy, kiedy szczególnym okazjom takim jak ta towarzyszy inna, niecodzienna oprawa. Zwykle jest to jakiś film pod który dopasowujemy stroje, wystrój wnętrz i do którego mąż dobiera ciekawe dania. Kolacje jemy z muzyką z danego filmu, który po kolacji oglądamy do spółki z trzecim domownikiem, czyli naszym kotem zwanym także Futrem. Do dzisiejszego postu kot pasuje idealnie, albowiem imieniny męża obchodziliśmy w stylu „Śniadania u Tiffany’ego” z wspaniałą Audrey Hepburn w roli głównej.
Znalezione obrazy dla zapytania breakfast at tiffany's
Która z nas nie marzyła by założyć czarną, klasyczną sukienkę, ciemne okulary i czarne rękawiczki a w dłoni trzymać fifkę z zapalonym papierosem? Sklep Tiffany’s to już większy problem, bo nie jest to salon dostępny tak od ręki (niestety). I choć Audrey ma tu włosy upięte w wysoki kok i całkiem wyraźny makijaż to postanowiłam nie martwić się na zapas. Po pierwsze chociaż włosy sięgają mi do ramion i nijak nie dały upiąć się w jakikolwiek kok to przecież nie muszę mieć zdjęcia fryzury prawda? Po drugie makijaż w ciemnych okularach robi się zbędny więc nie muszę próbować trafić tuszem w rzęsy (bo zwykle trafiam bardzo celnie w gałkę oczną a są lepsze rozrywki niż ta)
Ciemne okulary to idealny wynalazek dla kogoś takiego jak ja - od dziś robię tak wszystkie zdjęcia :)

Pocieszona, że nie do końca musze być 100% Holly Golightly z filmu przedstawiam Wam moją wersję śniadania, a raczej kolacji u Tiffany’go J  Stylizacja od butów, po sukienkę i rękawiczki z biżuterią łącznie to vintage – szczegóły niżej.
Sukienka Feminette, buty Rayne, rękawiczki i biżuteria - Retro Club
Fifka - allegro
Okulary- sklepvintage.pl
Pierścionek- pamiątka rodzinna

Buty marki Rayne - marka noszona przez Królową Elżbietę, Vivien Leigh, Elizabeth Taylor czy Marlenę Dietrich
Skoro pokazałam całość stylizacji a'la Holly Golightly to teraz czas na strefę duchową czyli kolację:

Foie gras z sosem z opuncji i granatów
Krewetki na białej rzodkwi gotowanej w marynacie z octu ryżowego
Główny punkt wieczoru czyli jagnięcina, puree z batatów oraz sos z czerwonego wina
Kilka dni temu znalazłam na instagramie piękne zdjęcie pary (nie pamiętam już z jakiego kraju pochodzili, ale to nie ważne). Obydwoje wyglądali jak przeniesieni z lat 50 – ona w sukience i fryzurze retro, on w koszuli i kolorowym szerokim krawacie. Spodobał mi się podpis tego zdjęcia, który brzmiał mniej więcej tak: jeśli kochasz przebierać się, jeśli kochasz vintage to nie martw się! Zawsze znajdziesz w swojej szafie rzeczy, które pozwolą Ci się przenieść w czasie i oddać ducha dekady, która chcesz pokazać.  To zdanie opisuje idealnie moją szafę, która jeszcze nie jeden raz Was zaskoczy i przeniesie za pomocą najprawdziwszych ubrań z epoki w inne czasy J

Tymczasem zostawiam Was z Holly i piosenką "Moon River"

wtorek, 6 września 2016

Podróże małe i duże

Przyjrzałam się moim ostatnim wpisom i skonfrontowałam je z najnowszym co doprowadziło mnie do dziwnego wniosku... Jestem niczym przyczajony tygrys a może ukryty smok – od lekkiego działkowego wpisu poprzez opis urokliwej dziczy pod Warszawą dzisiaj zabieram Was w egzotyczną podróż.
To co? Czas pakować walizkę i w drogę :-)

Nie myli nikogo wzrok – walizka jest naprawdę niewielka bo to walizka dziecięca. Tak naprawdę to walizka mojej teściowej z lat jej dzieciństwa a na przypieczętowanie tej własności zostały w środku jej inicjały. Z.Z => Zorro? ZZ Top? Absolutnie nie! Niemniej pozwólcie, że mama męża pozostanie tajemnicza 
Zorro? ZZ Top? Nie! To inicjały mej Teściowej :-)
Co zabierały ze sobą w podróż eleganckie kobiety lat 40-50 ?  To moja luźna wariacja i mieszanka rzeczy od lat 40 przez 50te i 60te a na współczesnych kończąc
Torebka koszyk z lat 50 upolowana w sklepie Vintage Classic a parasolka w butiku Retro Club

Okulary vintage - kupione lata temu na stronie decobazaar.com

Kapelusz MaxMara i rękawiczki - Retro Club

Niewielka część mojej kolekcji biżuterii z tworzywa pochodząca z butiku Retro Club. Klipsy to najprawdziwszy w świecie bakelit - wciąż liczę, że znajdę bransolety wykonane właśnie z tego plastiku

Przygotowania do podróży za nami więc teraz czas na wyjaśnienie jaki był jej cel. Nie wiem czy Wy wiecie, że pod Kielcami działa oceanarium? Jeśli będziecie w moim ulubionym mieście to wybierzcie się tam koniecznie (przy okazji blisko stamtąd do Zagnańska, gdzie można odpocząć w cieniu najstarszego polskiego dębu Bartka)
Podkieleckie oceanarium nie jest zbyt duże, ale uwierzcie mi na słowo: jest fantastyczne! Mnie osobiście spodobały się akwaria z rekinami i płaszczkami oraz akwaria z kolorowymi i energicznymi rybkami Nemo :-)
Feria barw, mieniących się kolorów a wokół cisza i spokój – nikt nie wygania i nie popędza, więc można tam przepaść na długi czas
Nie mam zdjęć bo w akwariach panował wielki ruch podobny do tego z ul.Marszałkowskiej w Warszawie :-) Gorąco polecam to miejsce każdemu kto będzie w okolicy i sama też pewnie niedługo tam wrócę

Choć zdjęć z samego akwarium brak poniżej mała inspiracja, którą owe miejsce mi podyktowało. 
Biżuteria rodem z morskich otchłani - koral, macica perłowa, koniki morskie...

Mały przegląd "morskiej" biżuterii - korale to prezent od Mamy a olbrzymia broszka z macicy perłowej i bransoleta z perełek to zakupy z Retro Clubu
Kolczyki vintage z macicy perłowej i meksykańska bransoleta brasoleta z alpaki - Retro Club
Ciekawa biżuteria wyszukana w butiku Retro Club :)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Sielsko anielsko

Co pewien czas budzi się we mnie dusza globtrotera. No dobra! Może to jest zbyt duże słowo, więc niech będzie coś mniejszego kalibru? Dusza podróżnika? Nie! Dusza odkrywcy – to jest zdecydowanie to J
Ponieważ mieszkam w południowej części Warszawy zaciekawiło mnie czy jedyne miejsce na spacery, które odpowiada mi ze względu na zagęszczenie ludzkie to tylko rzeka Zielona? To okolice Zalesia, w ładne dni panuje tam spory ruch: i ten dwukołowy i dwunożny J
Nad brzegami Zielonej ciężko znaleźć wolne miejsce na relaks bo niemal każdy rozkłada się tam z grillem, kocem a nierzadko także ze sprzętem grającym. Nie chcę by się okazało, że jakiś straszliwy tetryk ze mnie, ale co tu kryć- wokół mego bloku od dobrych trzech miesięcy same remonty i wieczny hałas. Marzę o tym by znaleźć się gdzieś zupełnie sama, bez muzyki i w zupełnej ciszy… Wyobraźcie sobie, że prawie mi się udało J Znalazłam fajny park w Piasecznie i jestem przekonana, ze zrobiłam to zbyt późno. Duże jeziorko nad brzegami którego jest mnóstwo ławek, plaża, dla dzieci plac zabaw. Na tym ostatnim niemal każdego dorosłego kusi huśtawka, ale nie jakaś tam zwykła tylko taka dwuosobowa. Rzecz to przeznaczona tylko dla dzieci, ale nie raz czy dwa widziałam zadowolone dorosłe kobiety z radością się na niej bujające. Ostatnim razem postanowiłam, że i ja się pohuśtam i powiem Wam, że mimo moich 32 lat absolutnie nie chciało mi się jej opuszczać :D
Wielka radość z opanowania huśtawki :-) Wisienki w stylu pin up to drobiazg z Retro Clubu
Genialna rzecz: jak chcesz to siedzisz i się bujasz a jak chcesz poczuć jeszcze większy relaks (ale nie jesteś zbyt wysoka/i) to możesz się nawet położyć …
Nowe zastosowanie: niby huśtawka a leży się na niej jak na hamaku 

Na huśtawkę dybie dużo dzieci, wiec nie da się z niej korzystać jakoś mocno długo. I w sumie dobrze bo przeciwny brzeg też ma sporo ciekawych miejsc do zaoferowania. Na wysuniętym nieco cyplu też są miejsca siedzące i powiem Wam, że jak nigdy chodził za mną film „Rejs” i słowa pani Mamoniowej: „Cudownie! Tu jest naprawdę cudownie” 
W świetnym nastroju korciło mnie rzucać wszystkim na powitanie: "Mamoniowa" z lekkim zaśpiewem
Obok jeziora niespiesznym tempem płynie rzeka Jeziorka i to jest to co podoba mi się w tym miejscu najbardziej. Jest czysta, ma mnóstwo zakrętów i gdyby nie domy to można by się poczuć jak w dzikim buszu J
Jeden z kilku bocianów "dybiących" na darmową przekąskę. Odpłynął jak niepyszny kiedy się okazało, że nic dla niego nie mamy :-)


Co tu wiele mówić? Cudownie! Tu jest po prostu cudownie !!!

Stylowo podczas spaceru? Czemu nie :-)  - koszula St.Michael (Retro Club), wyszywane szorty Miss Sixty (www.decobazaar.com)

niedziela, 26 czerwca 2016

Wakacje z Kermitem


Z przerażeniem odkryłam, ze blog świeci pustką dobrych kilka miesięcy… Czas na „come back” w letnim stylu J  Dzisiaj piątek czyli weekendu początek – dobry dzień na post z opisem działkowego relaksu.
Kiedy nadchodzi lato i długie, ciepłe dni wtedy wsiadam w moje vintydżowe auto i oddalam się od Warszawy o jakieś 100km. Kierunek -> działka rodziców, idealne miejsce by móc się zrelaksować i odpocząć. Hamak pod czereśnią kusi by się na nim położyć i odpłynąć w cudowny niebyt, widok na oczko wodne pełne nenufarów koi zmęczony wzrok a 3 rechoczących lokatorów jest najlepszą rozrywką jaka tylko może być.

Dalszy opis jest zbędny – niech zdjęcia oddadzą klimat i atmosferę tego miejsca J





Kermit :-)


Kermit to ty? :-)  Pytanie nie jest bezsensowne ponieważ oczko ma trzech żabich lokatorów



Hamak - ulubione miejsce do spania i rozmyślań o niebieskich migdałach (czy ktoś się zastanawiał dlaczego niebieskich a nie np czerwonych czy fioletowych?)



wtorek, 15 marca 2016

Dziewczyna gangstera

Zawsze chciałam być dziewczyną gangstera – pomyślałam zgięta wpół nad wanną kończąc czynność wybitnie nudną i monotonną – pranie ręczne. Pytanie tylko czy naprawdę i 
czy ZAWSZE chciałam być dziewczyną gangstera? Nie, nie sądzę by taka rola kiedykolwiek mnie pociągała. Za to zawsze kiedy ciekawy film przenosi mnie w epokę sprzed lat lubię się zastanowić  jakby to było gdybym żyła w tym samym czasie i miejscu.
Kiedy wraz z mężem jakiś czas temu oglądaliśmy film „Chłopcy z ferajny” nagle w naszych głowach pojawiła się z głośnym brzdękiem złota myśl zupełnie jak w kreskówkach.  Oboje doszliśmy do wniosku, że chcemy przenieść klimat tych czasów w swoje 4 ściany.
Okazją, która pomogła wcielić pomysł w życie były urodziny mej brzydszej połówki. Żeby nie skończyło się  na tak zwanej lepszej kolacji zmieniliśmy  nasz salon w wielkiej płycie w ekskluzywny klub rodem z lat 70-tych, a okrągły stół po prababci w stolik, przy którym spędzali długie noce „Chłopcy z ferajny”  w towarzystwie efektownych dziewczyn,  w dymie cygar, oparach whisky oraz blasku przyćmionego światła odbijającego się w wiaderku z szampanem.  Klimatu dopełniła ścieżka dźwiękowa z filmów „Chłopcy z ferajny” oraz „Ojciec chrzestny”.

Mając na uwadze, że chcemy poczuć klimat gangsterski to dżinsy odpadły w przedbiegach. Mąż założył białą koszulę i spodnie w kant w prążki, a do tego czarne szelki i wzorzysty krawat. Prezentował się fantastycznie zwłaszcza kiedy zapalił cygaro J

Mnie przypadłą rola „dziewczyny gangstera”, choć teraz po fakcie doszłam do wniosku, że za mało zaszalałam z dodatkami. Odkryłam jednak wielki potencjał i urodę „małej czarnej” z lat 60 pokazującej, że kiedy nie ma dekoltu na wierzchu i odkrytych ramion też można wyglądać kobieco. 




Do sukienki postanowiłam założyć wielka złotą broszkę w kształcie kilku sznurów połączonych ze sobą, złotą bransoletę, wielkie spiralne kolczyki i okazały pierścionek z oczkiem „a la diament” J
Do tej roli najbardziej pasował pierścionek od Sarah Coventry.

Buty jakie widzicie to ciekawostka w moich obuwniczych zbiorach. To złote klapki marki Terry de Havilland kupione niegdyś w Retro Clubie.
























Dopełniały całości stroju na wieczór i idealnie wpasowały się styl „a la król Midas” czyli im więcej złota i połysku tym lepiej. Zabrakło wymyślnej fryzury a’la kapusta i mocnego makijażu, ale post piszę JA czyli ktoś kto sobie samej potrafi świetnie umalować jedynie usta i związać włosy w nieskomplikowany kucyk… Obiecuję sobie już od dłuższego czasu, ze wreszcie skrócę włosy i może ten radykalny krok ułatwi mi życie choćby w tym małym zakresie

Kiedy skończyliśmy jeść delikatne foiegras i wyborne steki, nadszedł czas na deser. Nie jestem osobą palącą, ale kolorowe papierosy Sobranie widoczne na zdjęciu skusiły mnie na tyle skutecznie by tego wieczoru dać się ponieść z prądem :D

Pokój w jakimś momencie wypełnił dym papierosów i cygara (o zapachu już nic nie mówię) i to był ten czas kiedy oboje doszliśmy do wniosku, że jeszcze za wcześnie na oddanie się w objęcia Morfeusza. 
Wieczór zakończył film i byli to oczywiście „Chłopcy z ferajny” J
Wszystkiego naj bohaterze tego wieczoru J


środa, 17 lutego 2016

Róż i już!

Jest taki dzień w roku, gdzie dominuje motyw serca i kolor soczyście czerwony. Są prezenty i wyznania miłości… Walentynki czyli dzień, który jedni tępią i nienawidzą bo to „wymysł Zachodu” a inni traktują jako okazję do spędzenia miłego dnia z ukochaną osobą.  Nie jestem jakąś zagorzałą fanką Walentynek, ale uczyniłam z nich okazję do miłego spędzenia wieczoru z mężem.
Nie wiedzieć czemu mnie ten dzień nie skojarzył się z czerwienią a koralowym różem. Nie pytajcie dlaczego bo sama nie znam odpowiedzi – po prostu róż i już J Pod ten kolor wymyśliłam menu po czym płynnie przeszłam do obmyślania stroju, który miał odbiegać od tego co noszę na co dzień. Chcąc uniknąć nieporozumień i nieścisłości to wyjaśnię, że w oknach nie pojawiły się różowe zasłony. Nie nakryłam także stołu wściekle różowym obrusem. Kolor ten pojawił się wyłącznie w menu oraz na mnie samej o czym za chwilę powiedzą zdjęcia. Przygotowania do kolacji rozpoczęłam jednak od nakrycia stołu. 

Obrus fioletowy, porcelana z Ćmielowa, kolorowe kryształowe kieliszki i stylowe, szklane świeczniki. Właśnie to czego do tej pory brakowało mi w naszych domowych kolacjach to blask świec osadzonych na świecznikach. Te jakie widać na zdjęciach pochodzą ze sklepu AtelierBrocante, który jest rajem dla każdego miłośnika wnętrz vintage. Mnie zawsze kusi piękna porcelana do kawy, kolorowe szkło i sprzęty o jakich teraz można tylko poczytać w książkach.  Skoro stół nakryty to następnym etapem było przygotowanie samej siebie J 

Sukienka jaką widzicie pochodzi z lat 60, jest projektem firmy KAIMINA a zakupiona została w moim ulubionym Retro Clubie. To dzianina w kolorze koralowego różu, która ma fason szmizjerki zapinanej na rząd celuloidowych czerwonych guzików spiętej paskiem z klamrą z tego samego tworzywa. 

Usiłowałam odszukać tę firmę w internecie, ale bezskutecznie – gdyby ktokolwiek z Was czytelników wiedział gdzie mogę odszukać takie informacje będę wdzięczna za wiadomość. Do sukienki, która ma zabudowaną szyję dobrałam kolorową apaszkę marki Kenzo z mięsistego jedwabiu z motywem kwiatów.

 Bawiąc się tonacją koralowo – kremową na ręku mam trzy bransolety z tworzywa przy czym czerwona zasługuje na uwagę ze względu na rzeźbienia.

Pomijam milczeniem kwestię fryzury bo włosy to mój odwieczny dylemat. Najchętniej po prostu bym je ścięła i problem zniknąłby tak samo szybko jak się pojawił J Niemniej wczoraj uznałam, ze takie proste włosy nie spięte w żaden kok to najlepsza opcja do tej sukienki.
Skoro opisałam już stół oraz ubranie to przejdę do najważniejszej części wieczoru czyli menu. Samo wymyślenie potraw to nic, potrzeba potem pomysły wcielić w życie by nadać im realny kształt. Zadania tego podjął się mój mąż dzięki czemu była to prawdziwa uczta nie tylko dla podniebienia, ale i dla oczu J Na początek krewetki w sosie pomidorowym z podsmażonym na patelni czosnkiem. 

Za krewetki mogę dać się pokroić do tego stopnia je uwielbiam. Na danie główne trzymając się tej samej tonacji kolorystycznej był łosoś na kremie z zielonego groszku z pieczonymi ziemniaczkami. 

Do tych potraw nie mogło zabraknąć różowego wytrawnego wina z Prowansji pitego w kieliszkach przeznaczonych na inny typ wina, ale to drobiazg :D
I skoro taka uroczysta kolacja to nie mogło zabraknąć deseru. Wymyśliłam coś co lubi chyba niemal każda kobieta czyli tiramisu.

 Mąż podał je w wielkich kieliszkach do czerwonego wina a ja po namyśle przyznałam, że to jest lepsze ich wykorzystanie niż to pierwotne J

Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór.  Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu.  Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kochani życzę Wam miłości przez cały rok, a nawet dłużej a na zwieńczenie tego fantastycznego dnia zostawiam muzyczną pocztówkę. To jedna z moich ulubionych piosenek, ale idealnie pasująca na ten dzisiejszy wyjątkowy wieczór z ukochaną osobą. Szanowni Państwo oto Bobby Vinton i jego piosenka „Roses are red”