niedziela, 29 listopada 2015

Pewnego razu na dzikim Ursynowie

Od czasu do czasu czuję jak budzi się we mnie dziecięca chęć do zabawy. To o tyle dziwne uczucie, że kiedy byłam dzieckiem to taka „kreatywna” w tworzeniu nie byłam :D
Ta kreatywność wychodzi na światło dzienne głównie wtedy, gdy zbliża się jakiś ważny dzień dla mnie, mego męża lub dla nas obojga. Ba! Pod możliwość balowania podciągamy wszystko co jest warte uświetnienia uroczystą kolacją np. urodziny kota (niebawem) lub okrągłe 200000 km na liczniku naszej Silver Arrow. To są pierwsze objawy tego, że chwilami oboje czujemy się jak wyrośnięte dzieciaki. Drugim etapem jest przygotowywanie danego  wieczoru w stylu jaki planowaliśmy od A do Zet. Za strefę duchową odpowiada mąż a za oprawę nie kto inny jak ja J
Jeśli zastanawiacie się co takiego strzeliło nam do głowy ostatnimi czasy to już spieszę z odpowiedzią. Z racji tego iż mąż nosi jakże piękne i szlachetne imię Marcin to jak się zapewne domyślacie jego imieniny były okazją do tego by pokazać, iż wciąż jesteśmy dziećmi mimo naszego zacnego wieku wpisanego w metrykę.
Imieniny małżonka dlatego też pomysł w jakim klimacie je obchodzić wyszedł od niego. Szanowny pan Marcin zażyczył sobie kolacji imieninowej w stylu Dzikiego Zachodu znanego nam z westernów J. Nie wierzycie mi? Mąż stwierdził, ze choć raz w życiu chce się poczuć jak szeryf po czym nabył sobie plastykowego colta na kapiszony. Zabawka jak to zabawka wygląda nieco tandetnie, ale zabawa była przednia, gdy z lufy wydobywał się dym (o tym, że i smród to już mniej istotne). Tym samym wymigał się od zrobienia gwiazdy szeryfa o której było się nam zapomniało w ferworze przygotowań. Połechtał moje próżne ego iż mam talent do ozdabiania domu i prac plastycznych po czym wręczył nożyczki tekturę i folię aluminiową. Zupełnie niczym szeryf – chyba już wczuwał się w swoją rolę :D
Bourbon lekiem na całe zło?

Nawet kotu przypadła mała rola w filmowym wieczorze. Otóż mój szanowny małżonek osadził kota w roli poszukiwanego listem gończym za drapanie kanapy (to akurat zgodne z prawdą tzn. to drapanie – cokolwiek byśmy nie robili Futro uważa kanapę za najlepszy pod słońcem drapak;/).  No, ale to tylko żart, choć odnoszę wrażenie, że nasz kot obraziłby się na nas jeśli pozbawilibyśmy go udziału w rodzinnej imprezie.
Pierwsza życiowa rola naszego kota :-)

Skoro jest colt – plastyk, ale grunt, że rekwizyt jest- i gwiazda też się wreszcie wyłoniła z mroków ciemności to mogłam przystąpić do kompletowania odzieży na ów specjalny wieczór. Mąż dostał kapelusz w stylowym czarnym kolorze (wiem, że nie na temat, ale jak ulał pasuje tu piosenka Dżemu „Poznałem go po czarnym kapeluszu”) i koszulę iście kowbojską. Dzinsy i buty z czubami dopełniły całości, choć buty nie do końca są takie „bardzo” kowbojskie. 
Jeśli chodzi o mnie to jakoś mocno nie przepadam za westernami. Bardzo lubię oglądać te niezbyt dosłowne np. „Samuraj i kowboje” z bardzo przystojnym w tamtym czasie Toshiro Mifune. Drugim jest „Rio Bravo” z niezwykle męskim Johnem Waynem oraz Deanem Martinem o pięknym głosie.. No, ale nie o facetach tu chciałam pisać! Mnie spodobała się myśl by tego konkretnego wieczoru upodobnić się na tyle ile mogę do pięknej Consuelo właśnie z filmu Rio Bravo.  
Pomogła mi w tym długa spódnica firmy Buick – ale wątpię by miała cokolwiek wspólnego z pięknymi autami tej samej marki. Długa do ziemi, mocno falbaniasta z patchworkowym wzorem jakby żywcem wyjęta z szafy Consuelo. Na górę pasowała mi tu czerwona bluzka z bufami i wiązaniem przy łódkowym dekolcie, ale niestety znajduje się w mej garderobie. Nie sposób było po nią sięgnąć gdyż owa garderoba znajduje się w mieście oddalonym od Warszawy o jakieś 200km :D Cieszyłam się, że gdzieś w kącie szafy znalazłam kremową z szerokimi rękawami i wiązaną w pasie. To niestety nie to co już miałam w głowie, ale zestawiona ze spódnicą pasowała do wizerunku kobiety z małego miasteczka na Dzikim Zachodzie. 

Włosy to już moje standardowe utrapienie – w zamyśle miała to być niedbała fryzura z luźno związanym kucykiem a wyszło jak zawsze J Consuelo nie miała na sobie zbyt wiele biżuterii zwłaszcza widocznej bo to nie ten styl dlatego i ja tego wieczoru założyłam tylko złoty łańcuszek, cienkie kolczyki i dwa pierścionki.
Mąż jako twórca imieninowej kolacji w stylu BARDZO Dzikiego Zachodu zarządził na nią po steku – wg. niego najlepszy to ten mocno przerośnięty tłuszczem z czym ja także mięsożerca nie do końca się zgadzam J Do tego puree z ziemniaków i pora  - twórca oprawy duchowej na polu kuchennym tak jak ja w modzie uwielbia dbałość o detale dlatego dania były zrobione dokładnie wg. amerykańskich przepisów.
Niezależnie od okazji dobry stek to zawsze dobry pomysł na kolację


Oczywiście skoro na ten wieczór nasz salon zamienił się w saloon to nie obyło się bez Bourbona. Tego jak widzę w kilku westernach popijały także kobiety i muszę przyznać, że smakuje nie gorzej niż wino :D
Podczas kolacji odkryliśmy  dużo ciekawej muzyki filmowej tego gatunku oraz muzyki country.  Zamieniliśmy ją potem na jeden z klasyków westernu czyli „Siedmiu wspaniałych”.  Jeśli myślicie, że wspomniane Futro drzemało gdzieś w kącie to nie znacie naszego kota. Najwidoczniej tak samo jak ręka która go karmi bardzo lubi westerny bo z zaciekawieniem obserwował ekran J
Miło tak na jeden wieczór przenieść się w zupełnie inny klimat i dać się ponieść niepohamowanej dobrej zabawie
Chyba wybiorę się na piknik country :-)

Na koniec mała muzyczna pocztówka – tę melodię zna chyba każdy?
BONANZA!!!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz