Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 listopada 2016

Dinner at Tiffany's



Jak połączyć pasję do vintage, kina i dobrej kuchni? W wieczory filmowe połączone z ciekawą kolacją we dwoje. Pomyślałam, że fajnym pomysłem jest cykl postów inspirowanych moimi ulubionymi filmami. Wspominałam już o filmie „Co się wydarzyło w Madison County”, byli „Chłopcy z ferajny” i „Rio Bravo” a także "Julie and Julia".
Skoro jest nowy pomysł to musi być też nowy post, tym bardziej, że udało mi się nieco zakurzyć własnego bloga. Kurz zdmuchnięty więc do dzieła ;)
Idea wieczoru, który zaraz opiszę i przedstawię zrodziła się z okazji imienin mego męża. Lubimy, kiedy szczególnym okazjom takim jak ta towarzyszy inna, niecodzienna oprawa. Zwykle jest to jakiś film pod który dopasowujemy stroje, wystrój wnętrz i do którego mąż dobiera ciekawe dania. Kolacje jemy z muzyką z danego filmu, który po kolacji oglądamy do spółki z trzecim domownikiem, czyli naszym kotem zwanym także Futrem. Do dzisiejszego postu kot pasuje idealnie, albowiem imieniny męża obchodziliśmy w stylu „Śniadania u Tiffany’ego” z wspaniałą Audrey Hepburn w roli głównej.
Znalezione obrazy dla zapytania breakfast at tiffany's
Która z nas nie marzyła by założyć czarną, klasyczną sukienkę, ciemne okulary i czarne rękawiczki a w dłoni trzymać fifkę z zapalonym papierosem? Sklep Tiffany’s to już większy problem, bo nie jest to salon dostępny tak od ręki (niestety). I choć Audrey ma tu włosy upięte w wysoki kok i całkiem wyraźny makijaż to postanowiłam nie martwić się na zapas. Po pierwsze chociaż włosy sięgają mi do ramion i nijak nie dały upiąć się w jakikolwiek kok to przecież nie muszę mieć zdjęcia fryzury prawda? Po drugie makijaż w ciemnych okularach robi się zbędny więc nie muszę próbować trafić tuszem w rzęsy (bo zwykle trafiam bardzo celnie w gałkę oczną a są lepsze rozrywki niż ta)
Ciemne okulary to idealny wynalazek dla kogoś takiego jak ja - od dziś robię tak wszystkie zdjęcia :)

Pocieszona, że nie do końca musze być 100% Holly Golightly z filmu przedstawiam Wam moją wersję śniadania, a raczej kolacji u Tiffany’go J  Stylizacja od butów, po sukienkę i rękawiczki z biżuterią łącznie to vintage – szczegóły niżej.
Sukienka Feminette, buty Rayne, rękawiczki i biżuteria - Retro Club
Fifka - allegro
Okulary- sklepvintage.pl
Pierścionek- pamiątka rodzinna

Buty marki Rayne - marka noszona przez Królową Elżbietę, Vivien Leigh, Elizabeth Taylor czy Marlenę Dietrich
Skoro pokazałam całość stylizacji a'la Holly Golightly to teraz czas na strefę duchową czyli kolację:

Foie gras z sosem z opuncji i granatów
Krewetki na białej rzodkwi gotowanej w marynacie z octu ryżowego
Główny punkt wieczoru czyli jagnięcina, puree z batatów oraz sos z czerwonego wina
Kilka dni temu znalazłam na instagramie piękne zdjęcie pary (nie pamiętam już z jakiego kraju pochodzili, ale to nie ważne). Obydwoje wyglądali jak przeniesieni z lat 50 – ona w sukience i fryzurze retro, on w koszuli i kolorowym szerokim krawacie. Spodobał mi się podpis tego zdjęcia, który brzmiał mniej więcej tak: jeśli kochasz przebierać się, jeśli kochasz vintage to nie martw się! Zawsze znajdziesz w swojej szafie rzeczy, które pozwolą Ci się przenieść w czasie i oddać ducha dekady, która chcesz pokazać.  To zdanie opisuje idealnie moją szafę, która jeszcze nie jeden raz Was zaskoczy i przeniesie za pomocą najprawdziwszych ubrań z epoki w inne czasy J

Tymczasem zostawiam Was z Holly i piosenką "Moon River"

czwartek, 4 sierpnia 2016

Sielsko anielsko

Co pewien czas budzi się we mnie dusza globtrotera. No dobra! Może to jest zbyt duże słowo, więc niech będzie coś mniejszego kalibru? Dusza podróżnika? Nie! Dusza odkrywcy – to jest zdecydowanie to J
Ponieważ mieszkam w południowej części Warszawy zaciekawiło mnie czy jedyne miejsce na spacery, które odpowiada mi ze względu na zagęszczenie ludzkie to tylko rzeka Zielona? To okolice Zalesia, w ładne dni panuje tam spory ruch: i ten dwukołowy i dwunożny J
Nad brzegami Zielonej ciężko znaleźć wolne miejsce na relaks bo niemal każdy rozkłada się tam z grillem, kocem a nierzadko także ze sprzętem grającym. Nie chcę by się okazało, że jakiś straszliwy tetryk ze mnie, ale co tu kryć- wokół mego bloku od dobrych trzech miesięcy same remonty i wieczny hałas. Marzę o tym by znaleźć się gdzieś zupełnie sama, bez muzyki i w zupełnej ciszy… Wyobraźcie sobie, że prawie mi się udało J Znalazłam fajny park w Piasecznie i jestem przekonana, ze zrobiłam to zbyt późno. Duże jeziorko nad brzegami którego jest mnóstwo ławek, plaża, dla dzieci plac zabaw. Na tym ostatnim niemal każdego dorosłego kusi huśtawka, ale nie jakaś tam zwykła tylko taka dwuosobowa. Rzecz to przeznaczona tylko dla dzieci, ale nie raz czy dwa widziałam zadowolone dorosłe kobiety z radością się na niej bujające. Ostatnim razem postanowiłam, że i ja się pohuśtam i powiem Wam, że mimo moich 32 lat absolutnie nie chciało mi się jej opuszczać :D
Wielka radość z opanowania huśtawki :-) Wisienki w stylu pin up to drobiazg z Retro Clubu
Genialna rzecz: jak chcesz to siedzisz i się bujasz a jak chcesz poczuć jeszcze większy relaks (ale nie jesteś zbyt wysoka/i) to możesz się nawet położyć …
Nowe zastosowanie: niby huśtawka a leży się na niej jak na hamaku 

Na huśtawkę dybie dużo dzieci, wiec nie da się z niej korzystać jakoś mocno długo. I w sumie dobrze bo przeciwny brzeg też ma sporo ciekawych miejsc do zaoferowania. Na wysuniętym nieco cyplu też są miejsca siedzące i powiem Wam, że jak nigdy chodził za mną film „Rejs” i słowa pani Mamoniowej: „Cudownie! Tu jest naprawdę cudownie” 
W świetnym nastroju korciło mnie rzucać wszystkim na powitanie: "Mamoniowa" z lekkim zaśpiewem
Obok jeziora niespiesznym tempem płynie rzeka Jeziorka i to jest to co podoba mi się w tym miejscu najbardziej. Jest czysta, ma mnóstwo zakrętów i gdyby nie domy to można by się poczuć jak w dzikim buszu J
Jeden z kilku bocianów "dybiących" na darmową przekąskę. Odpłynął jak niepyszny kiedy się okazało, że nic dla niego nie mamy :-)


Co tu wiele mówić? Cudownie! Tu jest po prostu cudownie !!!

Stylowo podczas spaceru? Czemu nie :-)  - koszula St.Michael (Retro Club), wyszywane szorty Miss Sixty (www.decobazaar.com)

środa, 17 lutego 2016

Róż i już!

Jest taki dzień w roku, gdzie dominuje motyw serca i kolor soczyście czerwony. Są prezenty i wyznania miłości… Walentynki czyli dzień, który jedni tępią i nienawidzą bo to „wymysł Zachodu” a inni traktują jako okazję do spędzenia miłego dnia z ukochaną osobą.  Nie jestem jakąś zagorzałą fanką Walentynek, ale uczyniłam z nich okazję do miłego spędzenia wieczoru z mężem.
Nie wiedzieć czemu mnie ten dzień nie skojarzył się z czerwienią a koralowym różem. Nie pytajcie dlaczego bo sama nie znam odpowiedzi – po prostu róż i już J Pod ten kolor wymyśliłam menu po czym płynnie przeszłam do obmyślania stroju, który miał odbiegać od tego co noszę na co dzień. Chcąc uniknąć nieporozumień i nieścisłości to wyjaśnię, że w oknach nie pojawiły się różowe zasłony. Nie nakryłam także stołu wściekle różowym obrusem. Kolor ten pojawił się wyłącznie w menu oraz na mnie samej o czym za chwilę powiedzą zdjęcia. Przygotowania do kolacji rozpoczęłam jednak od nakrycia stołu. 

Obrus fioletowy, porcelana z Ćmielowa, kolorowe kryształowe kieliszki i stylowe, szklane świeczniki. Właśnie to czego do tej pory brakowało mi w naszych domowych kolacjach to blask świec osadzonych na świecznikach. Te jakie widać na zdjęciach pochodzą ze sklepu AtelierBrocante, który jest rajem dla każdego miłośnika wnętrz vintage. Mnie zawsze kusi piękna porcelana do kawy, kolorowe szkło i sprzęty o jakich teraz można tylko poczytać w książkach.  Skoro stół nakryty to następnym etapem było przygotowanie samej siebie J 

Sukienka jaką widzicie pochodzi z lat 60, jest projektem firmy KAIMINA a zakupiona została w moim ulubionym Retro Clubie. To dzianina w kolorze koralowego różu, która ma fason szmizjerki zapinanej na rząd celuloidowych czerwonych guzików spiętej paskiem z klamrą z tego samego tworzywa. 

Usiłowałam odszukać tę firmę w internecie, ale bezskutecznie – gdyby ktokolwiek z Was czytelników wiedział gdzie mogę odszukać takie informacje będę wdzięczna za wiadomość. Do sukienki, która ma zabudowaną szyję dobrałam kolorową apaszkę marki Kenzo z mięsistego jedwabiu z motywem kwiatów.

 Bawiąc się tonacją koralowo – kremową na ręku mam trzy bransolety z tworzywa przy czym czerwona zasługuje na uwagę ze względu na rzeźbienia.

Pomijam milczeniem kwestię fryzury bo włosy to mój odwieczny dylemat. Najchętniej po prostu bym je ścięła i problem zniknąłby tak samo szybko jak się pojawił J Niemniej wczoraj uznałam, ze takie proste włosy nie spięte w żaden kok to najlepsza opcja do tej sukienki.
Skoro opisałam już stół oraz ubranie to przejdę do najważniejszej części wieczoru czyli menu. Samo wymyślenie potraw to nic, potrzeba potem pomysły wcielić w życie by nadać im realny kształt. Zadania tego podjął się mój mąż dzięki czemu była to prawdziwa uczta nie tylko dla podniebienia, ale i dla oczu J Na początek krewetki w sosie pomidorowym z podsmażonym na patelni czosnkiem. 

Za krewetki mogę dać się pokroić do tego stopnia je uwielbiam. Na danie główne trzymając się tej samej tonacji kolorystycznej był łosoś na kremie z zielonego groszku z pieczonymi ziemniaczkami. 

Do tych potraw nie mogło zabraknąć różowego wytrawnego wina z Prowansji pitego w kieliszkach przeznaczonych na inny typ wina, ale to drobiazg :D
I skoro taka uroczysta kolacja to nie mogło zabraknąć deseru. Wymyśliłam coś co lubi chyba niemal każda kobieta czyli tiramisu.

 Mąż podał je w wielkich kieliszkach do czerwonego wina a ja po namyśle przyznałam, że to jest lepsze ich wykorzystanie niż to pierwotne J

Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór.  Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu.  Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kochani życzę Wam miłości przez cały rok, a nawet dłużej a na zwieńczenie tego fantastycznego dnia zostawiam muzyczną pocztówkę. To jedna z moich ulubionych piosenek, ale idealnie pasująca na ten dzisiejszy wyjątkowy wieczór z ukochaną osobą. Szanowni Państwo oto Bobby Vinton i jego piosenka „Roses are red”



niedziela, 29 listopada 2015

Pewnego razu na dzikim Ursynowie

Od czasu do czasu czuję jak budzi się we mnie dziecięca chęć do zabawy. To o tyle dziwne uczucie, że kiedy byłam dzieckiem to taka „kreatywna” w tworzeniu nie byłam :D
Ta kreatywność wychodzi na światło dzienne głównie wtedy, gdy zbliża się jakiś ważny dzień dla mnie, mego męża lub dla nas obojga. Ba! Pod możliwość balowania podciągamy wszystko co jest warte uświetnienia uroczystą kolacją np. urodziny kota (niebawem) lub okrągłe 200000 km na liczniku naszej Silver Arrow. To są pierwsze objawy tego, że chwilami oboje czujemy się jak wyrośnięte dzieciaki. Drugim etapem jest przygotowywanie danego  wieczoru w stylu jaki planowaliśmy od A do Zet. Za strefę duchową odpowiada mąż a za oprawę nie kto inny jak ja J
Jeśli zastanawiacie się co takiego strzeliło nam do głowy ostatnimi czasy to już spieszę z odpowiedzią. Z racji tego iż mąż nosi jakże piękne i szlachetne imię Marcin to jak się zapewne domyślacie jego imieniny były okazją do tego by pokazać, iż wciąż jesteśmy dziećmi mimo naszego zacnego wieku wpisanego w metrykę.
Imieniny małżonka dlatego też pomysł w jakim klimacie je obchodzić wyszedł od niego. Szanowny pan Marcin zażyczył sobie kolacji imieninowej w stylu Dzikiego Zachodu znanego nam z westernów J. Nie wierzycie mi? Mąż stwierdził, ze choć raz w życiu chce się poczuć jak szeryf po czym nabył sobie plastykowego colta na kapiszony. Zabawka jak to zabawka wygląda nieco tandetnie, ale zabawa była przednia, gdy z lufy wydobywał się dym (o tym, że i smród to już mniej istotne). Tym samym wymigał się od zrobienia gwiazdy szeryfa o której było się nam zapomniało w ferworze przygotowań. Połechtał moje próżne ego iż mam talent do ozdabiania domu i prac plastycznych po czym wręczył nożyczki tekturę i folię aluminiową. Zupełnie niczym szeryf – chyba już wczuwał się w swoją rolę :D
Bourbon lekiem na całe zło?

Nawet kotu przypadła mała rola w filmowym wieczorze. Otóż mój szanowny małżonek osadził kota w roli poszukiwanego listem gończym za drapanie kanapy (to akurat zgodne z prawdą tzn. to drapanie – cokolwiek byśmy nie robili Futro uważa kanapę za najlepszy pod słońcem drapak;/).  No, ale to tylko żart, choć odnoszę wrażenie, że nasz kot obraziłby się na nas jeśli pozbawilibyśmy go udziału w rodzinnej imprezie.
Pierwsza życiowa rola naszego kota :-)

Skoro jest colt – plastyk, ale grunt, że rekwizyt jest- i gwiazda też się wreszcie wyłoniła z mroków ciemności to mogłam przystąpić do kompletowania odzieży na ów specjalny wieczór. Mąż dostał kapelusz w stylowym czarnym kolorze (wiem, że nie na temat, ale jak ulał pasuje tu piosenka Dżemu „Poznałem go po czarnym kapeluszu”) i koszulę iście kowbojską. Dzinsy i buty z czubami dopełniły całości, choć buty nie do końca są takie „bardzo” kowbojskie. 
Jeśli chodzi o mnie to jakoś mocno nie przepadam za westernami. Bardzo lubię oglądać te niezbyt dosłowne np. „Samuraj i kowboje” z bardzo przystojnym w tamtym czasie Toshiro Mifune. Drugim jest „Rio Bravo” z niezwykle męskim Johnem Waynem oraz Deanem Martinem o pięknym głosie.. No, ale nie o facetach tu chciałam pisać! Mnie spodobała się myśl by tego konkretnego wieczoru upodobnić się na tyle ile mogę do pięknej Consuelo właśnie z filmu Rio Bravo.  
Pomogła mi w tym długa spódnica firmy Buick – ale wątpię by miała cokolwiek wspólnego z pięknymi autami tej samej marki. Długa do ziemi, mocno falbaniasta z patchworkowym wzorem jakby żywcem wyjęta z szafy Consuelo. Na górę pasowała mi tu czerwona bluzka z bufami i wiązaniem przy łódkowym dekolcie, ale niestety znajduje się w mej garderobie. Nie sposób było po nią sięgnąć gdyż owa garderoba znajduje się w mieście oddalonym od Warszawy o jakieś 200km :D Cieszyłam się, że gdzieś w kącie szafy znalazłam kremową z szerokimi rękawami i wiązaną w pasie. To niestety nie to co już miałam w głowie, ale zestawiona ze spódnicą pasowała do wizerunku kobiety z małego miasteczka na Dzikim Zachodzie. 

Włosy to już moje standardowe utrapienie – w zamyśle miała to być niedbała fryzura z luźno związanym kucykiem a wyszło jak zawsze J Consuelo nie miała na sobie zbyt wiele biżuterii zwłaszcza widocznej bo to nie ten styl dlatego i ja tego wieczoru założyłam tylko złoty łańcuszek, cienkie kolczyki i dwa pierścionki.
Mąż jako twórca imieninowej kolacji w stylu BARDZO Dzikiego Zachodu zarządził na nią po steku – wg. niego najlepszy to ten mocno przerośnięty tłuszczem z czym ja także mięsożerca nie do końca się zgadzam J Do tego puree z ziemniaków i pora  - twórca oprawy duchowej na polu kuchennym tak jak ja w modzie uwielbia dbałość o detale dlatego dania były zrobione dokładnie wg. amerykańskich przepisów.
Niezależnie od okazji dobry stek to zawsze dobry pomysł na kolację


Oczywiście skoro na ten wieczór nasz salon zamienił się w saloon to nie obyło się bez Bourbona. Tego jak widzę w kilku westernach popijały także kobiety i muszę przyznać, że smakuje nie gorzej niż wino :D
Podczas kolacji odkryliśmy  dużo ciekawej muzyki filmowej tego gatunku oraz muzyki country.  Zamieniliśmy ją potem na jeden z klasyków westernu czyli „Siedmiu wspaniałych”.  Jeśli myślicie, że wspomniane Futro drzemało gdzieś w kącie to nie znacie naszego kota. Najwidoczniej tak samo jak ręka która go karmi bardzo lubi westerny bo z zaciekawieniem obserwował ekran J
Miło tak na jeden wieczór przenieść się w zupełnie inny klimat i dać się ponieść niepohamowanej dobrej zabawie
Chyba wybiorę się na piknik country :-)

Na koniec mała muzyczna pocztówka – tę melodię zna chyba każdy?
BONANZA!!!







poniedziałek, 9 lutego 2015

Zrelaksujmy się na Bronxie


Jaki wieczór jest najprzyjemniejszy zwłaszcza po ciężkim dniu w pracy? Dla mnie to ten, który spędzam w towarzystwie mego kochanego męża szykującego wtedy coś ciekawego do jedzenia a na ekranie telewizora przewijają się sceny jakiegoś klasyka z wielkimi aktorami i świetną muzyką w tle. Wieczór bez filmu to wieczór stracony bo o ile dobrych filmów wiele to gorzej bywa jedynie z wolnymi wieczorami.
Wczorajszy wieczór był fantastyczny z dwóch powodów a jednym z nich było niewątpliwie jedzenie. Nie ma ono z tematem vintage nic wspólnego, ale blog z założenia ma być o różnych rzeczach i małych przyjemnościach także a do takich właśnie zaliczam dobrą kuchnię.
Rozpoczął go oryginalny włoski makaron barwiony atramentem z kałamarnicy polany sosem z oliwy, z ostrą papryczką, czosnkiem i cebulą szalotką. Szalotka duszona na maśle i tu zgadzam się w 100% z Julią Child – im więcej masła tym lepsze staje się KAŻDE danie choćby tak niepozorne jak szalotki.
Makaron dosłownie rozpływa się w ustach i jest to jeden z moich ulubionych, którym lubię celebrować wolne od pracy dni.

Makaron, atrament z kałamarnicy, oliwa, czosnek i szalotki - prawdziwa uczta dla podniebienia

Nieco później na stół wjechała surowa wołowina krojona w cieniusieńkie plastry  po włosku znacznie lepiej brzmiąca czyli carpaccio. Chyba podpadnę wegetarianom i weganom, ale cóż poradzę na to, że uwielbiam mięso i to w każdej jego postaci? Carpaccio jest fantastyczne bo tu czuć prawdziwy smak mięsa nieco tylko „podkręcony” oliwą i pieprzem. 

Carpaccio - nic dodać i ABSOLUTNIE nic ująć

Mąż doskonale wie, ze jest to coś za co dam się pokroić a wraz ze mną nasz kot, który na ogół śpi gdzieś w kącie a kiedy krojone jest mięso natychmiast materializuje się w kuchni. Głośne miauknięcia dochodzące już z przedpokoju świadczą o tym, ze do kuchni nadciąga ktoś kto z niej nie odejdzie dopóki nie dostanie swojej porcji surowego mięsa. Jako wielbicielka carpaccio powiem krótko: nie sądziłam, ze mój kot to taki koneser!

Jednak aby wieczór miał klimat potrzebna jest albo dobra muzyka, albo film. Wczoraj wybór był jednogłośny bo obydwoje lubimy Roberta de Niro. „Prawo Bronxu”  - kto zna ręka w górę? Mnie de Niro bardziej podoba się w roli twardego  gościa czyli gangstera. Do takiej postaci przyzwyczaił mnie w filmach „Chłopcy z ferajny” – KOCHAM KOCHAM KOCHAM czy tez w filmie „Kasyno” z niezapomnianą Sharon Stone .
Film „Prawo Bronxu” polecam każdemu kto lubi Nowy Jork z lat 60 , krążowniki szos i klimatyczną muzykę. W tym filmie zwraca uwagę wątek miłosny (cóż w końcu jestem kobietą) między głównym bohaterem –a jest nim młody chłopak wychowujący się  na Bronxie pod skrzydłami mafijnego bossa a piękną czarnoskórą młodą kobietą graną przez Taral Hicks.  Wygląda tu jak modelka i jest absolutnie piękna. Zresztą zobaczcie sami:

Kadr z filmu "Prawo Bronxu" i piękna Taral Hicks jako Jane Williams

Na koniec dodałam zdjęcie salonu ponieważ chcę pochwalić się moją zdobyczą z Węgier, która czekała na mnie jakieś 3 lata nim w końcu dotarło do mnie, że jesteśmy sobie pisane. Tą zdobyczą jest fantastyczna lampa wyszperana w jednym z egerskich antykwariatów. Szkoda mi, ze klosze są z karbowanej ceraty bo lampa nie może się zbyt długo świecić. Uwielbiam kiedy jest zapalona bo nadaje wnętrzu ciepłego klimatu, który jest dla mnie bardzo istotny jako, że jest to miejsce relaksu.

Oto i ona: lampa trójramienna niekwestionowana "królowa" salonu

Nad stołem wisi portret niejakiego Wilhelma – tak nam się przedstawił, kiedy znaleźliśmy go gdzieś wśród lasów i jezior w suwalskiem i w końcu zabraliśmy do domu.

Wilhelm "Rozświetlony" I


Przyjemnej lektury i błogiego relaksu kiedy tylko o nim zamarzycie życzy My Vintage Fascination

 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>



piątek, 23 stycznia 2015

"Moje rzymskie wakacje"



Czy są na sali miłośnicy starego kina? Każdy kto lubi kino w jego klasycznym wydaniu zna choćby jeden film sprzed kilkudziesięciu lat z doborowymi aktorami. Jeśli o mnie chodzi to współczesne filmy rzadko kiedy potrafią wciągnąć tak, że oglądam je od początku do końca. Zdecydowanie wolę sprawdzone „hity” sprzed kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat.
Dzisiaj chciałabym wspomnieć o jednym z takich klasyków z niezapomnianymi aktorami. O filmie, który zainspirował mnie do stworzenia wiosennego zestawu (na zimę się nie nadaje bo jest zbyt przewiewny). Mowa o filmie „Rzymskie Wakacje” i wspaniałej Audrey Hepburn jako odtwórczyni głównej roli damskiej. Wielki ukłon w stronę Gregory Pecka, ale z całym szacunkiem jest on tu tłem dla ślicznej Audrey.
Film oglądałam pierwszy raz, choć niejednokrotnie o nim czytałam. No, ale ile można czytać lub słuchać? Trzeba w końcu samemu wyrobić sobie własne zdanie i przede wszystkim wiedzieć o czym mowa i zachwyty.
Na wielu blogach oglądałam zestawy ubrań powstałe dzięki temu filmowi. Przeglądając własną szafę odkryłam – tak tak to właściwe słowo bo moja szafa skrywa wiele ubrań o jakich zdarza mi się zapomnieć - piękną spódnicę szytą  z koła z ciekawym printem.



 Wygląda świetnie z halką, ale Audrey we wspomnianym filmie nie nosi takowej i spódnica dzięki  temu nie ma efektu „napuszenia” . Nie posiadam białej koszuli z krótkim rękawem, ale pasuje tu także błękitna. Ponieważ jest to zestaw zainspirowany a nie skopiowany w 100% tak jak jest w filmie zamiast sandałków z odkrytymi palcami jakich prawie nie mam bo nie lubię dodałam czarne baleriny pewnej znanej każdemu popularnej sieciówki.
Jako posiadaczka długich włosów upięłam je w kok bo póki co nie mam w planach ścięcia ich na krótką niemal chłopięcą fryzurę.
Tak ów zestaw prezentuje się na żywo – jest całkiem wygodny i chyba przetestuję go podczas urlopu.




 Zwykle w takiej sytuacji noszę spodnie plus baleriny, które niemal zawsze mam w walizce. Może jednak czas na bardziej kobiecy look?

Czytając blogi innych miłośniczek stylu vintage dowiaduję się jak wiele z nas kocha broszki.  Dodatek obecnie mało doceniany a szkoda bo ciekawa broszka potrafi nadać charakteru nawet dość monotonnej kreacji. Posiadam niemały już zbiór broszek, a do opisywanego tu zestawu dobrałam jedną z nich na dodatek pasującą wiekiem.  To broszka niewielkich rozmiarów w formie małego bukietu kwiatów pochodząca najprawdopodobniej z lat 50. To jedna z moich ulubionych i najczęściej dodawanych do letnich ubrań.

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>