Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hungary. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hungary. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 października 2015

O wakacjach wspomnień czar - Eger



Skoro opisałam początek urlopu to teraz czas na wpis będący opisem jego końca. Smutno to zabrzmiało, ale chyba nadal nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Węgry przyciągają mnie do siebie i kuszą J  Pobyt w Egerze zaczął się od małej wizyty w supermarkecie po której mieliśmy małe spotkanie z kolejnym oryginalnym mieszkańcem tej części Europy. Na naszej Silver Arrow a dokładniej na wlewie do baku paliwa siedziała i opalała się w promieniach słońca piękna modliszka. 
Nie ma to jak rozgrzana blacha auta - idealne miejsce do opalania się :-)
Ona też dzielnie znosiła pstrykanie – bo jak można sobie odmówić fotki z modliszką? J po czym musiała się szybko ulotnić kiedy auto zaczęło lawirować po parkingu. Kiedy tylko zaaklimatyzowaliśmy się w naszym pensjonacie raźnym krokiem ruszyliśmy na Starówkę. Nie obyło się bez pierwszych „pamiątkowych” zakupów. Ciekawi Was skąd cudzysłów? Owym pierwszym zakupem okazał się czosnek, który tam jest duży i bardzo aromatyczny  a bez którego nie umiem sobie wyobrazić smakowitych dań wychodzących spod mistrzowskiej ręki mej brzydszej połówki J
Ponieważ połowa września okazała się na Węgrzech porą upalną i słoneczną postanowiłam iż spacer uliczkami Egeru pokonam w stylizacji a la lata 50. To jedna z moich ulubionych dekad, która udowodniła mi, ze rozkloszowane sukienki i spódnice to rzeczy obowiązkowe w mojej szafie. 
Zapraszał to usiadłam :-)
W widocznym  na zdjęciu beżowo niebieskim zestawie na plan pierwszy wysuwa się spódnica. To oryginał z lat 50 w piękny motyw kratki i niebieskich róż. Jest to jedna z kilku spódnic z tych lat zakupiona w moim ulubionym butiku Retro Club. Dodałam do niej bluzkę z cienkiej tkaniny oraz naszyjnik z mojego ulubionego tworzywa lucite w pasujących kolorach. Właśnie za takie dodatki bardzo lubię ów sklepJ Do długiego chodzenia po mieście najlepsze jest wygodne obuwie – pod ręką miałam tenisówki w kolorze rozbielonej kawy (kolor pasujący do wszystkiego i nie tak podatny na zabrudzenia jak biel). Tanie i wygodne zakupione w Tesco sprawiły, że bacznie przyglądam się ubraniom i dodatkom firmy F&F. 

Najciekawszym punktem wakacyjnej garderoby okazała się sukienka, którą postanowiłam założyć na kolację będącą ostatnią podczas tej wyprawy. Nie od dziś podoba mi się ogromnie styl tiki czyli ubrania i dodatki inspirowane Hawajami.
źródło: Pinterest
Egzotyczne kwiaty, bajeczne kolory, ciekawe kroje sukienek czy też interesujące dodatki to główne powody dla których tak bardzo lubię ten właśnie styl. Tam na miejscu okazało się, że pomysł był świetny: do panującego upału jaki nie odpuszczał nawet wieczorem sukienka z motywem hibiskusa i liści palmowych pozwoliła przenieść się w tropikalny klimat.
Sukienka marki Limb (współczesna),  kuferek z vinylu z lat 50 w bordowym kolorze oraz szklany naszyjnik z lat 50 - butik Retro Club
Dobrałam do niej szpilki typu peep toe z czerwonego zamszu marki Ravel zakupione w jednej z grup sprzedażowych powstałych na Facebooku. „Oszałamiająca” cena 40zł sprawiła, że szybko znalazły się w mej szafie. Ponieważ wybrana przeze mnie sukienka ma ołówkowy fason i wzorzysty materiał zrezygnowałam z wyrazistych kolczyków na rzecz małych sztyftów z „najlepszymi przyjaciółmi kobiety” jak lubiła mawiać moja ulubiona Marylin Monroe. Do dekoltu zaś idealnie pasuje szklany naszyjnik rodem z lat 50 wyglądem wpisujący się w styl tiki. 
Szklany naszyjnik murano w super stanie z lat 50  oraz "najlepsi przyjaciele kobiety" jak mawiała MM

Tego wieczoru czułam się jak milion dolarów i życzę by takie uczucie towarzyszyło na co dzień każdej z nas miłe Panie J


Eger by night - wieczorem ukazuje swe drugie ciekawe oblicze

O wakacjach wspomnień czar

Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że znacznie łatwiej jest wyjechać na urlop niż potem wrócić z niego do rzeczywistości. Nieważne na jak długo wyjeżdżamy: tydzień czy dwa? Wrażenie, że na wakacjach czas mija podejrzanie szybko znane jest chyba każdemu z nas J
Dzisiaj za oknem obserwuję piękną pogodę. Jest słonecznie, niebo błękitne bez cienia chmurki i nawet dość ciepło jak na tę porę roku. Mimo to serce wyrywa się do kraju, który bezgranicznie uwielbiam i z którego całkiem niedawno wróciłam (bo urlop nie może przecież wiecznie trwać :D)
Tym krajem są znane Wam czytelnikom Węgry. Czasem śmiejemy się z mężem, że powinniśmy dostać honorowe obywatelstwo tego kraju. Staramy się je promować i zachęcać wszystkich do odkrywania ciekawych miejsc, których tu nie brak. Nas nieodmiennie cieszy pyszną kuchnia, wspaniałe wina i najważniejsze: serdeczni przyjacielscy mieszkańcy chętni do pomocy.
O samych Węgrzech nie będę się rozpisywać bo na blogu są wpisy z wcześniejszej ( jakże by inaczej J) wyprawy niemal w te same miejsca. Ponieważ blog zrodził się z pasji i zamiłowania do stylu vintage to właśnie moda będzie tematem przewodnim dzisiejszego wpisu.
Bardzo lubię etap przygotowań do wyjazdu czyli w moim przypadku chwilę kiedy wieczorową porą zasiadamy z mężem w kuchni i wspólnie zastanawiamy się co powinno znaleźć się w bagażu. W ruch idzie kartka i długopis, choć bywa i tak, ze jakaś siła nieczysta zachachmęci ją tak głęboko, ze pakowanie robimy z pamięci (ma to czasem negatywne skutki jak wszystko co robi się w wielkim pośpiechu). Ponieważ oboje lubimy dobrą kuchnię i celebrację wspólnych powolnych wieczorów jest to dla mnie świetna okazja by na ten czas zmienić swój image J Oznacza to tyle, że nawet kiedy wyjeżdżam lubię wyglądać jak kobieta zwłaszcza wieczorami podczas kolacji. Nie muszę mieć sukienki w walizce- wystarczą proste ubrania, które podkreślą płeć. Ponieważ cenię sobie oryginalność staram się takie rzeczy zabierać – kiedy oglądam później zdjęcia radość jest podwójna.
Pierwsze 3 dni urlopu spędziliśmy w pięknej dolinie Szilvasvarad w miejscowości o tej samej nazwie. Jest to mała miejscowość z kilkoma pensjonatami i hotelami o wysokim standardzie, której sercem jest owa dolina a ciekawostką hodowla koni rasy lipicańskiej. Lipicany to piękne konie o siwym umaszczeniu.
Lipicany na wybiegu 

Koń by się uśmiał :-)
Ponieważ hodowlę znamy postanowiliśmy wybrać się do doliny. Nie opuszczało nas wrażenie, że znajdujemy się w tajemniczym lesie pełnym dziwnych tworów. Zresztą popatrzcie sami - dla mnie to magiczne miejsce gwarantujące odprężenie i relaks.
Jeden z licznych wodospadów w dolinie Szilvasvarad

Gdzieś w dolinie na rozstaju.. Torów :-)
Ależ mnie kusiło, aby zejść ze szlaku w głąb widocznego na zdjęciu lasu..

Wieczorami był punkt kulminacyjny każdego dnia czyli kolacja. Hotel o standardzie 4* stanął na wysokości zadania i okazało się, ze nie było łatwo zdecydować się na jedno danie. Węgrzy robią świetne dania główne i obłędne desery. Ponieważ jako żywo nie widziałam do tej pory kalorii z przyjemnością zjadłam coś co mnie przypomina wygraną szóstkę w lotka. Niby kilka razy ktoś ją trafił i niektórzy stali się posiadaczami pięknej i niewyobrażalnej sumy pieniędzy. Sedno tkwi w słowie NIEKTÓRZY jednoznacznie wskazujące, ze wśród nich nie było NAS J Nie trafiłam szóstki w lotka za to miałam wreszcie okazję przekonać się jak smakują jadalne kasztany. Tutaj były zmiksowane i polane malagą z dodatkiem bitej śmietany. Niebo w gębie i to absolutnie J Bez bicia przyznaję się do wielkiego obżarstwa i cieszę się, że obiekt był na wzniesieniu z piękną panoramą okolicy. 

Mały spacer wieczorową porą dobrze robił a przy okazji mogliśmy podpatrywać życie nocne mniejszych mieszkańców.  Wstawiam tu zdjęcie ropuchy, która ewidentnie była na łowach, ale najwyraźniej najlepiej poluje się bez naocznych świadków J Trafił się jakiś żuczek sprinter, ale był tak szybki, ze mimo szybkiego wyrzutu języka ropucha została z niczym a żuczek nieświadomie uniknął pożarcia. Czyż nie jest urocza? 
Tajemnicza modelka na łowach
Małżonek śmieje się, ze była z niej super modelka – cierpliwie pozowała i nie zmieniała pozycji przez kilka minut pstrykania aparatem J
Drugi był konik polny, który tak jak ja chyba się objadł bo zamiast skakać chodził po asfalcie leniwym krokiem. Kiedy mąż poddał w wątpliwość, że jest konikiem polnym podskoczył i odszedł ciemność nocy swym leniwym – a może dostojnym?- krokiem. Zdjęcia brak model nie przejawiał zainteresowania zdjęciami i fotografem.
Zainteresowanie przejawiałam za to ja bo odnoszę wrażenie, że powiódł się mój plan idealnie spakowanej walizki. Wieczory spędzane w hotelowej restauracji opierały się na dwóch wspólnych elementach garderoby: beżowych prostych spodniach oraz szpilkach na niskim obcasie z beżowego zamszu. Zmieniały się tylko bluzki i dodatki a wszystko to obrazują zdjęcia.
Bluzkę w kolorowe ludowe hafty mam w szafie jakieś 8 lat, ale dopiero teraz miała ona swoją "premierę". Buty marki Dune pochodzą z butiku Retro Club, spodnie zakupione na stronie Decobazaar, bluzka pochodzi ze sklepu Vintageshop.pl
Dwie broszki z tworzywa w formie ptaków to projekt duńskiej firmy Buch Deichmann - takie rzeczy tylko w butiku Retro Club.

Piękny sweterek o "szkockim rodowodzie" w kolorze arbuza kupiłam w butiku Retro Club
Węgierki nie podchodzą w taki sam sposób do tematu jak ja – kilka pań wybrało na tę porę dnia dres w krzykliwym kolorze wściekłego różu (ten kolor jest bardzo lubiany na Węgrzech tak przez dzieci jak i całkiem dorosłe już kobiety po starsze panie) plus gumowe japonki. Rzecz gustu o jakim się nie dyskutuje bo mnie zdziwił ogromnie fakt, że nawet kolacja z mężem czy narzeczonym nie zachęciła ich do ciekawszego stroju. Zestawy są trzy opierające się wymienionych wyżej elementach przez co walizka objętościowo nie była wielka.
Aby nikogo nie zniechęcić długością wpisu druga część będzie opisem krótkiego bo jednodniowego pobytu w Egerze bez którego nie wyobrażam sobie wyjazdu na Węgry J


czwartek, 2 lipca 2015

Spacerem po Egerze

Jakie to uczucie, kiedy oddaje się do recenzji dzieło własnych rąk szanownemu małżonkowi a ten brutalnie i bez cienia litości je pacyfikuje? Tak potworne, że brak mi słów by je dobrze opisać. W ramach wielkiego wzburzenia postanowiłam „zniknąć” na pewien czas z tego świata i przenieść się do krainy, którą odkrywała Alicja. Jaka Alicja? No wiecie – ta z krainy czarów J
Kiedyś napiszę o tym filmie post bo dla mnie to nie tylko bajka. Nie widziałam innego tak fajnie zrobionego filmu, który wciągnąłby dorosłych kochających na co dzień sensacje i filmy ery złotego kina Hollywood. Postać Absolema z sishą jest według mnie wprost genialna i jedną z najbardziej ulubionych ( to on podziałał na mnie relaksująco i odprężająco)
Kiedy oglądam film Tima Burtona - a konkretnie tę postać- mimowolnie mam chęć zapalić fajkę wodną :-)
No, ale do rzeczy: oglądając ów film doszłam do wniosku jak wiele łączy mnie z tytułową Alicją. Ona dręczona przez dziwny sen postanawia w końcu sprawdzić o co w nim chodzi. To jest ten moment w którym znika w czarnej dziurze i ląduje w pomieszczeniu z malutkimi drzwiami i stolikiem – od tego momentu nic już nie będzie takie samo.  Jej ojciec powtarzał niczym mantrę, ze tylko wariaci są coś warci na tym świecie. Powiem Wam jedno: ja jestem taką wariatką J Mam wielkiego hopla na punkcie Węgier szczególnie zaś na punkcie miasta Eger. Być na Węgrzech i choćby na jeden dzień nie zatrzymać się tutaj to dla mnie tak samo jakby w ogóle nie być w tym kraju.
Dlatego teraz chcę poprzez mój wpis zachęcić Was do podróży do tego fantastycznego miasta i do Węgier jako kraju. Nie wyjedziecie zawiedzeni bo tu dla każdego znajdzie się coś miłego.

Zacznę od małej reklamy pewnego miejsca w którym postanowiliśmy coś zjeść w drodze z Tokaju do Egeru. Nie lubię kiedy głód ma nade mną przewagę a brak kawy powoduje uczucie znużenia i senności. Zachęcona przez męża, który znał to miejsce postanowiłam zjeść w małym barze tuż przy stacji paliw w miejscowości Bukkabrany. Nie jest to wysokiej klasy restauracja – to przyczepa kempingowa zamieniona na bar obudowana z zewnątrz płytami, które nie dość, ze chronią jedzących przed wszechobecnym kurzem (blisko od niej znajduje się droga szybkiego ruchu) to jednocześnie wydzielają strefę niejakiego relaksu. Na zdjęciu widać menu – bardzo rozbudowane jak na lokal klasy IV – oraz moje danie którym była wielka kanapka na ciepło z serem i dużą ilością salami.

Mówię Wam: niebo w gębie, choć to przecież nic skomplikowanego. To co uderza w tym lokalu to wielka czystość i dbałość o otoczenie. Zanim podeszliśmy bliżej Pani, która sprzedawała posiłki najpierw zamiatała dokładnie przed samym lokalem kurz. Przy wejściu jest mnóstwo kwiatów a każdy stół nakryty jest czystą ceratą. Miejsce bardzo schludne i czyste w dodatku z tanim i dobrym jedzeniem. I choć w Polsce nie zjadłabym w takim przybytku nic to tu będę wracać na 100% :-)
O ciekawostkach Egeru nie będę się rozpisywać. Zrobiłam to w poprzednim wpisie – tak, tym spacyfikowanym – dlatego teraz wymienię je w punktach a zdjęcia niech oddają to co niewypowiedziane.
 Ruiny starych łaźni tureckich – znajdują się przy tej samej uliczce jaka pnie się do góry od rynku. Niedawno otwarte dla zwiedzających ukazują pozostałości łaźni z XVII wieku
Pod kolor - żółte spodnie Escada ze sklepu Retro Club
                                    rozpinany sweter z nie istniejącego już sklepu Estilo
                            granatowa torebka marki Bally z vintagesklep.pl



















Zabytkowa apteka – tuż przy głównym placu Dobo Ter obok kościoła Minorytów. W oknach widać użytkowe szkło i ceramikę a także kilka urządzeń aptecznych. Natomiast ja polecam wejść do środka, gdzie Waszym oczom ukaże się zabytkowa kasa. Mówię Wam - coś pięknego i zachwycającego. Bez problemu można zrobić jej zdjęcie, Panie są bardzo wyrozumiałe w tym zakresie.
Kasa - miałam wielką ochotę zakręcić korbką, ale nie chciałam nadużywać cierpliwości farmaceutek :-)
Muzeum zespołu The Beatles- jest w Egerze od niedawna a my odkryliśmy je na sam koniec naszej wyprawy i dlatego nie wiem jak dokładnie wygląda w środku. Wiem natomiast, że na pewno zajrzę tam następnym razem bo bardzo lubię takie oryginalne muzea

Dolina Pięknej Pani – punkt obowiązkowy dla każdego miłośnika win. Piwnice winne otaczają ją z każdej strony a sympatyczni właściciele i pracownicy zachęcają do próbowania ich wyrobów. Trzeba uważać by próbowanie nie przeciągnęło się do samego rana :D

Ponad 700 letnia piwnica winna (prywatna w wprawdzie, ale warta wspomnienia) – to własność zaprzyjaźnionego z nami menagera ds. sprzedaży zagranicznej u jednego z czołowych producentów wina w Egerze. Ciekawy człowiek dla którego wino to nie tylko praca, ale i wielka pasja bez której zdaje się nie potrafi już żyć 


Coś dla pasjonatów staroci czyli antykwariaty: na zdjęciu poniżej mój łup znaleziony w morzu szkła i porcelany. Flakonik kompletny ze sprawną pompką – pełnia szczęścia dla takiej wariatki jak ja. Mało tego właściciel to kolejny znajomy, który następnego dnia kłaniał się na rynku i serdecznie nas pozdrowił

Stare kute bramy – znajdują na ulicy Kossuth pod numerem 9. Są to dwie kute ręcznie bramy autorstwa Henrika Fazola i powstały w latach 1759 – 1761. W bramie znajduje się budka ochroniarza, ale nie bójcie się. Na widok turysty sam wskazuje drogę do pięknych bram.
Żółte spodnie oraz moherowy sweter marki Escada

 Kawiarnia, gdzie można się napić kawy po turecku siedząc na najprawdziwszym dywanie


 Winiarnie i restauracje – nie wymienię każdej z osobna bo za długo by to trwało. Napisze tylko tak warto wszędzie zaglądać i rozmawiać. Jest dużo nowych miejsc wartych uwagi np. winiarnia widoczna na zdjęciu i tych które już na stałe zapisały się na mapie Egeru np. restauracja Senator (moja ulubiona gdzie chyba ani razu nie przejechałam się na zamawianym daniu)

A będąc w tym wspaniałym mieście warto skorzystać z noclegów w małych pensjonatach usytuowanych na ogół w dogodnych dla turystów miejscach. Moim ulubionym od lat jest pensjonat St Kristof ze względu na lokalizację – blisko na rynek i do Doliny Pięknej Pani– oraz na niezwykle istotny fakt, ze właścicielka świetnie mówi po angielsku i jest bardzo sympatyczna. Nigdy nie odmawia pomocy i chętnie udziela wszelkich informacji.

Na koniec zdjęcia maków i żurawi które zobaczyliśmy gdzieś za Tokajem. Niebywale płochliwe nie dały się sfotografować, ale ich widok zostanie mi w pamięci na zawsze. Byle do winobrania – czyli do września, bo dłużej bez wizyty w Egerze i okolicach nie wytrzymam




poniedziałek, 2 marca 2015

Moje miasto - Eger




Początek marca czyli teoretycznie jeszcze kalendarzowa zima, ale kiedy wyglądam przez okno nabieram awersji do tego okresu jaki jeszcze jakiś czas temu zimą był faktycznie. Za oknem szaro i buro, śniegu nie ma (zresztą słońca też jak na lekarstwo) – o przygnębienie teraz łatwiej niż kiedykolwiek indziej.
Nie chcę, aby aura za oknem miała nade mną przewagę dlatego postanowiłam dzisiaj zaprezentować Wam miejsce do którego uwielbiam jeździć ilekroć mam taką okazję. Doskonałe o każdej porze roku co przetestowałam na własnej skórze.
 Dzisiaj w cyklu „Podróże z retro klimatem” chciałabym opisać  węgierskie miasto - Eger, które przyciąga mnie do siebie już 10 rok z rzędu (skutecznie jak widać)
Egerska Starówka

Eger jest wart opisu bo jak w żadnym innym miejscu czuje się  tu nostalgiczny nastrój i efekt „zatrzymania czasu”. Jest tu pięknie odrestaurowana Starówka z siecią małych, krętych uliczek oraz zamek górujący nad okolicą. Mnie zamek przypadł średnio do gustu, za to uliczkami Egeru mogę się snuć godzinami i raczej mi się nie znudzi. Kuszą ciekawe knajpki z pysznym jedzeniem – w mojej ulubionej dodatkowo przyciąga widok z okien na rynek i klimatyczne wnętrze z nastrojowym światłem. Idealne miejsce na kolację z kochaną osobą.  Tuż obok nich można znaleźć małe i niepozorne z zewnątrz antykwariaty skrywające w swych wnętrzach małe skarby czyli raj dla takich maniaków vintage jak ja. Najlepsza historia łącząca mnie z tymi miejscami to zakup lampy do salonu. Niby nic takiego i co jakiś czas każdy nabywa taką rzecz do domu. Mnie wyróżnia czas zakupu – ponad 3 lata- i odległość między moim domem a owym sklepem. Lampa jaką zaprezentowałam w jednym z ostatnich postów to właśnie ów nabytek.
Najdłuższy czasowo zakup w moim życiu - z perspektywy czasu przyznaję, że bardzo udany
 Chodziła za mną odkąd tylko ją zobaczyłam i nie dawała spokoju przez kolejne lata. O tym, ze byłyśmy sobie pisane niech świadczy fakt iż wreszcie stanęła na swoim miejscu w salonie choć zajęło nam to 3 lata. Ostatnim razem wyszłabym z tego samego antykwariatu z aparatem z przełomu XIX/XX wieku w świetnym stanie! Jedyne co mnie powstrzymało to myśl co z nim zrobię już w domu bo salon nasz nie jest taki znowu wielki. Dziś trochę tego żałuję bo takich rzeczy nie spotyka się na co dzień (najwyżej w muzeum pod czujnym okiem kamer i pracowników i na dodatek jeśli nie za szkłem to z dużej odległości co dla mnie krótkowidza jest problematyczne). Tutaj stał sobie na stoliku jakby nigdy nic i do woli mogłam mu się przyglądać co nie ukrywam sprawiło mi dużo radości. Od czasu do czasu trafiam tam na ciekawe szkło, które postanowiłam zaprezentować poniżej.
mały ułamek tego co można znaleźć w egerskich antykwariatach

Inną osobliwością Egeru są termalne baseny, ale nie jakieś tam zwyczajne. Mam na myśli łaźnie tureckie i zapewniam, ze tego klimatu nie ma żaden inny współczesny obiekt. Łaźnie  tureckie stanowią część kompleksu basenów i są stosunkowo małe – 3 baseny z leczniczą wodą o zróżnicowanych temperaturach. Piękne wnętrza zabytkowej łaźni przenoszą w zupełnie inny świat a relaks w nich to autentyczny odlot w krainę spkoju. 
Jeden z basenów w łaźni tureckiej

Oprócz kąpieli można tu na własnej skórze doświadczyć masażu hamam czyli tureckiego rytuału oczyszczania. Wychodzę z założenia, że znacznie ciekawiej odkrywa się nieznane miejsca po kawałku bo wtedy za każdym razem można zobaczyć i poznać coś ciekawego. Tak właśnie jest z owym masażem hamam – nie doświadczyłam go będąc w basenach i wciąż jest mi on nieznany. Do czasu zapewniam Was – moja ciekawość nowego i nieznanego jest tak wielka, że zapewne przy następnej wizycie w Egerze chętnie przekonam się o nim na własnej skórze.
Ciekawostek Eger ma mnóstwo, ale jeszcze jedno miejsce warte jest uwagi. Docenią je zwłaszcza miłośnicy wina i niewymuszonej przyjacielskiej atmosfery. Dolina Pięknej Pani bo o niej teraz mowa jest położona nieco dalej od centrum- jakieś 15 minut spacerem. Niemniej klimat jaki w niej panuje wart jest tego spaceru – dużo piwnic z winami a przed niemal każdą stoją stoły i ławy do siedzenia na zewnątrz. Sprzyja to zarówno degustacji miejscowych wyrobów jak i zawieraniu nowych znajomości.
Dolina Pięknej Pani w Egerze

A tak bawią się ci, którzy degustują wina węgierskie w Dolinie Pięknej Pani - jest muzyka, wino i śpiew

Relaks w jednej z piwnic w Dolinie Pięknej Pani

 Są tu restauracje warte polecenia – kilka znajduje się w piwnicach tufowych a do posiłków przygrywają muzycy ubrani w tradycyjne stroje. Coś dla ucha, oka i podniebienia czyli szczyt szczęścia.

W Egerze zwiedziliśmy kilka pensjonatów, ale zaprzyjaźniliśmy się z przemiłą i doskonale mówiącą po angielsku (co na Węgrzech nie jest bez znaczenia) właścicielką St Kristof Panzio.
Ulubiony pensjonat w Egerze - nie bez znaczenia jest lokalizacja bo stąd wszędzie jest blisko

 Pomogła nam kilka razy w załatwianiu codziennych spraw, a my w ramach umocnienia przyjaźni polsko-węgierskiej przetłumaczyliśmy jej stronę  internetową na polski i prowadzimy fanpage na Facebooku gdzie znajdziecie więcej zdjęć i ciekawostek z Egeru.

Egeszegedre jak mówią Węgrzy
<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>