Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relaks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą relaks. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 października 2017

Przystanek weekend

Pożegnanie lata? A może już powitanie jesieni? Miniony weekend połączył zgrabnie jedno i drugie J
Ostatnie dni września wieńczące urlop postanowiliśmy z mężem spędzić leniwie, w czym bardzo pomogła piękna i słoneczna pogoda.
Właśnie dlatego dziś będzie  mieszanka wszystkiego: trochę vintage, trochę ciekawych miejsc pt „odkrywając Warszawę”, trochę kuchni i trochę mojego kota bo wyjątkowo fajnie zapozował do zdjęcia J Zapraszam serdecznie śladami My Vintage Fascination …


Weekend rozpoczął się od spaceru na warszawską Starówkę. Niech Was to jednak nie zmyli..Wcale tam nie dotarliśmy :) Kiedy naszym oczom ukazał się wielki tłum turystów - którzy w tym miejscu nie byli jakąś wielką niespodzianką- czym prędzej udaliśmy się stronę ruchomych schodów (tutaj dopadły nas wspomnienia z minionych lat, kiedy każde z nas kursowało nimi w swoich własnych sprawach :D) i udaliśmy się na Mariensztat. Tu przeżyliśmy mały szok - na Starówce ludzi pełno a tzw. "piętro niżej" pustawo.. Zdziwienie przeszło w fazę zachwytu, kiedy odrywaliśmy małe zaułki i przejścia w kamienicach :)

Mariensztat - nieco vintage, nieco współcześnie :) 
Bardzo wygodna mieszanka stylów: torebka Waldybag- lata 60, mokasyny Miu Miu - nie wiem co zrobię jak przyjdzie mi się z nimi rozstać bo tak wygodnych butów nie miałam, lekka wiatrówka w kolorze wrzosów, spódnica z dzinsu w kolorze ... Dokładnie takim, jaki widać tu na zdjęciu :)

Kuferek Waldybag lata 60 - kupiony jakiś czas temu w RetroClubie
W kwestii spacerku po Mariensztacie to tyle. Potem udaliśmy się na Ochotę w okolicę Filtrów, ale tego konkretnego dnia dzielnica wywarła na nas smutne wrażenie. Do tego stopnia, że szybko wróciliśmy do domu. Tu mój mąż wpadł na genialny pomysł, aby posiedzieć na balkonie i właśnie na nim zjeść obiad - być może był to ostatni "balkoning"w tym roku :-)

Przekąski zakąski - tęsknię za Węgrami, których w tym roku nie odwiedziłam (to wyjątkowy rok pod tym kątem i inny od poprzednich bo zdarzało mi się tam jechać dwukrotnie w ciągu roku)
Fryzurę mam do niczego, ale za to mój kot Futro broni się znakomicie nieprawdaż? :-)

Na sam koniec drugi dzień weekendu, spędzony w jednym z podwarszawskich parków leśnych. Nasze ulubione miejsce - niby blisko Warszawy a na ścieżkach pustawo, do tego słychać jak las żyje własnym życiem (świergot ptaków jest miejscami niesamowity) :)

"Morza szum, ptaków śpiew, dzika plaża pośród drzew" :)
A to bardzo dzika ważka mrrr ;-)
Właśnie takich niespiesznych i relaksujących dni Wam i sobie życzę :)


wtorek, 23 maja 2017

Halo majówka :)

Gdzie byłam, jak mnie nie było? Przecierałam oczy ze zdumienia jak dawno się tu nie pokazywałam J
Dlatego dzisiaj ogłaszam akcję „Powrót na bloga” i niniejszym zabieram Was na wirtualną wycieczkę po naszych pięknych Pieninach. 

To właśnie tutaj spędziłam pierwsze dni maja eksplorując na zmianę polską i słowacką część gór. Przy okazji pochwalę się tym co zostanie tylko w pamięci: pierwszy raz zobaczyłam czarnego bociana J Szkoda, że buszował w tej części rzeki i zarośli, gdzie nie dało się stanąć autem by móc go uwiecznić.. To zresztą była ciekawa wyprawa pod przyrodniczym kątem bo wybierając się na zwiedzanie zamku w Niedzicy widziałam czaplę siwą a podczas drogi powrotnej czarnego bociana. I jeden i drugi ptak majestatycznie prezentował się na tle rzeki i zarośli – zupełnie jak dwa posągi: jeden szary a drugi niczym rzeźba wychodząca spod ręki szalonego artysty J
Nie będę się rozpisywać bo te góry i miejsca nie wymagają wielkich opisów. Przed nami kolejny długi weekend i w perspektywie wakacje – może te zdjęcia kogoś zainspirują do wycieczki? J

Sromowce Bridge - najszybsza "droga" na Słowację :-)
Majówka - ruch na Dunajcu zbliżony do tego z Marszałkowskiej w Warszawie, albo Zakopianki :-)



To nie fotomontaż - przy pięknej pogodzie widać stąd Tatry. Wtedy wydają się być na wyciągnięcie ręki..

Spacer nad Dunajcem i przekrój okolicznych zwierzęcych mieszkańców 

Mini Mouse - nie wymaga dodatkowych opisów :-)




Selfie i fryzura na Elvisa :-)


Ciekawostka przyrodnicza - z jednego pnia wyrasta drzewo iglaste i liściaste :-)


Słowacka strona rzeki i mały relaks na jej brzegu z widokiem na Sromowce. Piwo pite nad rzeką ze szklanki smakuje lepiej :-)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Sielsko anielsko

Co pewien czas budzi się we mnie dusza globtrotera. No dobra! Może to jest zbyt duże słowo, więc niech będzie coś mniejszego kalibru? Dusza podróżnika? Nie! Dusza odkrywcy – to jest zdecydowanie to J
Ponieważ mieszkam w południowej części Warszawy zaciekawiło mnie czy jedyne miejsce na spacery, które odpowiada mi ze względu na zagęszczenie ludzkie to tylko rzeka Zielona? To okolice Zalesia, w ładne dni panuje tam spory ruch: i ten dwukołowy i dwunożny J
Nad brzegami Zielonej ciężko znaleźć wolne miejsce na relaks bo niemal każdy rozkłada się tam z grillem, kocem a nierzadko także ze sprzętem grającym. Nie chcę by się okazało, że jakiś straszliwy tetryk ze mnie, ale co tu kryć- wokół mego bloku od dobrych trzech miesięcy same remonty i wieczny hałas. Marzę o tym by znaleźć się gdzieś zupełnie sama, bez muzyki i w zupełnej ciszy… Wyobraźcie sobie, że prawie mi się udało J Znalazłam fajny park w Piasecznie i jestem przekonana, ze zrobiłam to zbyt późno. Duże jeziorko nad brzegami którego jest mnóstwo ławek, plaża, dla dzieci plac zabaw. Na tym ostatnim niemal każdego dorosłego kusi huśtawka, ale nie jakaś tam zwykła tylko taka dwuosobowa. Rzecz to przeznaczona tylko dla dzieci, ale nie raz czy dwa widziałam zadowolone dorosłe kobiety z radością się na niej bujające. Ostatnim razem postanowiłam, że i ja się pohuśtam i powiem Wam, że mimo moich 32 lat absolutnie nie chciało mi się jej opuszczać :D
Wielka radość z opanowania huśtawki :-) Wisienki w stylu pin up to drobiazg z Retro Clubu
Genialna rzecz: jak chcesz to siedzisz i się bujasz a jak chcesz poczuć jeszcze większy relaks (ale nie jesteś zbyt wysoka/i) to możesz się nawet położyć …
Nowe zastosowanie: niby huśtawka a leży się na niej jak na hamaku 

Na huśtawkę dybie dużo dzieci, wiec nie da się z niej korzystać jakoś mocno długo. I w sumie dobrze bo przeciwny brzeg też ma sporo ciekawych miejsc do zaoferowania. Na wysuniętym nieco cyplu też są miejsca siedzące i powiem Wam, że jak nigdy chodził za mną film „Rejs” i słowa pani Mamoniowej: „Cudownie! Tu jest naprawdę cudownie” 
W świetnym nastroju korciło mnie rzucać wszystkim na powitanie: "Mamoniowa" z lekkim zaśpiewem
Obok jeziora niespiesznym tempem płynie rzeka Jeziorka i to jest to co podoba mi się w tym miejscu najbardziej. Jest czysta, ma mnóstwo zakrętów i gdyby nie domy to można by się poczuć jak w dzikim buszu J
Jeden z kilku bocianów "dybiących" na darmową przekąskę. Odpłynął jak niepyszny kiedy się okazało, że nic dla niego nie mamy :-)


Co tu wiele mówić? Cudownie! Tu jest po prostu cudownie !!!

Stylowo podczas spaceru? Czemu nie :-)  - koszula St.Michael (Retro Club), wyszywane szorty Miss Sixty (www.decobazaar.com)

niedziela, 26 czerwca 2016

Wakacje z Kermitem


Z przerażeniem odkryłam, ze blog świeci pustką dobrych kilka miesięcy… Czas na „come back” w letnim stylu J  Dzisiaj piątek czyli weekendu początek – dobry dzień na post z opisem działkowego relaksu.
Kiedy nadchodzi lato i długie, ciepłe dni wtedy wsiadam w moje vintydżowe auto i oddalam się od Warszawy o jakieś 100km. Kierunek -> działka rodziców, idealne miejsce by móc się zrelaksować i odpocząć. Hamak pod czereśnią kusi by się na nim położyć i odpłynąć w cudowny niebyt, widok na oczko wodne pełne nenufarów koi zmęczony wzrok a 3 rechoczących lokatorów jest najlepszą rozrywką jaka tylko może być.

Dalszy opis jest zbędny – niech zdjęcia oddadzą klimat i atmosferę tego miejsca J





Kermit :-)


Kermit to ty? :-)  Pytanie nie jest bezsensowne ponieważ oczko ma trzech żabich lokatorów



Hamak - ulubione miejsce do spania i rozmyślań o niebieskich migdałach (czy ktoś się zastanawiał dlaczego niebieskich a nie np czerwonych czy fioletowych?)



środa, 17 lutego 2016

Róż i już!

Jest taki dzień w roku, gdzie dominuje motyw serca i kolor soczyście czerwony. Są prezenty i wyznania miłości… Walentynki czyli dzień, który jedni tępią i nienawidzą bo to „wymysł Zachodu” a inni traktują jako okazję do spędzenia miłego dnia z ukochaną osobą.  Nie jestem jakąś zagorzałą fanką Walentynek, ale uczyniłam z nich okazję do miłego spędzenia wieczoru z mężem.
Nie wiedzieć czemu mnie ten dzień nie skojarzył się z czerwienią a koralowym różem. Nie pytajcie dlaczego bo sama nie znam odpowiedzi – po prostu róż i już J Pod ten kolor wymyśliłam menu po czym płynnie przeszłam do obmyślania stroju, który miał odbiegać od tego co noszę na co dzień. Chcąc uniknąć nieporozumień i nieścisłości to wyjaśnię, że w oknach nie pojawiły się różowe zasłony. Nie nakryłam także stołu wściekle różowym obrusem. Kolor ten pojawił się wyłącznie w menu oraz na mnie samej o czym za chwilę powiedzą zdjęcia. Przygotowania do kolacji rozpoczęłam jednak od nakrycia stołu. 

Obrus fioletowy, porcelana z Ćmielowa, kolorowe kryształowe kieliszki i stylowe, szklane świeczniki. Właśnie to czego do tej pory brakowało mi w naszych domowych kolacjach to blask świec osadzonych na świecznikach. Te jakie widać na zdjęciach pochodzą ze sklepu AtelierBrocante, który jest rajem dla każdego miłośnika wnętrz vintage. Mnie zawsze kusi piękna porcelana do kawy, kolorowe szkło i sprzęty o jakich teraz można tylko poczytać w książkach.  Skoro stół nakryty to następnym etapem było przygotowanie samej siebie J 

Sukienka jaką widzicie pochodzi z lat 60, jest projektem firmy KAIMINA a zakupiona została w moim ulubionym Retro Clubie. To dzianina w kolorze koralowego różu, która ma fason szmizjerki zapinanej na rząd celuloidowych czerwonych guzików spiętej paskiem z klamrą z tego samego tworzywa. 

Usiłowałam odszukać tę firmę w internecie, ale bezskutecznie – gdyby ktokolwiek z Was czytelników wiedział gdzie mogę odszukać takie informacje będę wdzięczna za wiadomość. Do sukienki, która ma zabudowaną szyję dobrałam kolorową apaszkę marki Kenzo z mięsistego jedwabiu z motywem kwiatów.

 Bawiąc się tonacją koralowo – kremową na ręku mam trzy bransolety z tworzywa przy czym czerwona zasługuje na uwagę ze względu na rzeźbienia.

Pomijam milczeniem kwestię fryzury bo włosy to mój odwieczny dylemat. Najchętniej po prostu bym je ścięła i problem zniknąłby tak samo szybko jak się pojawił J Niemniej wczoraj uznałam, ze takie proste włosy nie spięte w żaden kok to najlepsza opcja do tej sukienki.
Skoro opisałam już stół oraz ubranie to przejdę do najważniejszej części wieczoru czyli menu. Samo wymyślenie potraw to nic, potrzeba potem pomysły wcielić w życie by nadać im realny kształt. Zadania tego podjął się mój mąż dzięki czemu była to prawdziwa uczta nie tylko dla podniebienia, ale i dla oczu J Na początek krewetki w sosie pomidorowym z podsmażonym na patelni czosnkiem. 

Za krewetki mogę dać się pokroić do tego stopnia je uwielbiam. Na danie główne trzymając się tej samej tonacji kolorystycznej był łosoś na kremie z zielonego groszku z pieczonymi ziemniaczkami. 

Do tych potraw nie mogło zabraknąć różowego wytrawnego wina z Prowansji pitego w kieliszkach przeznaczonych na inny typ wina, ale to drobiazg :D
I skoro taka uroczysta kolacja to nie mogło zabraknąć deseru. Wymyśliłam coś co lubi chyba niemal każda kobieta czyli tiramisu.

 Mąż podał je w wielkich kieliszkach do czerwonego wina a ja po namyśle przyznałam, że to jest lepsze ich wykorzystanie niż to pierwotne J

Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór.  Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu.  Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kochani życzę Wam miłości przez cały rok, a nawet dłużej a na zwieńczenie tego fantastycznego dnia zostawiam muzyczną pocztówkę. To jedna z moich ulubionych piosenek, ale idealnie pasująca na ten dzisiejszy wyjątkowy wieczór z ukochaną osobą. Szanowni Państwo oto Bobby Vinton i jego piosenka „Roses are red”



środa, 7 października 2015

O wakacjach wspomnień czar - Eger



Skoro opisałam początek urlopu to teraz czas na wpis będący opisem jego końca. Smutno to zabrzmiało, ale chyba nadal nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Węgry przyciągają mnie do siebie i kuszą J  Pobyt w Egerze zaczął się od małej wizyty w supermarkecie po której mieliśmy małe spotkanie z kolejnym oryginalnym mieszkańcem tej części Europy. Na naszej Silver Arrow a dokładniej na wlewie do baku paliwa siedziała i opalała się w promieniach słońca piękna modliszka. 
Nie ma to jak rozgrzana blacha auta - idealne miejsce do opalania się :-)
Ona też dzielnie znosiła pstrykanie – bo jak można sobie odmówić fotki z modliszką? J po czym musiała się szybko ulotnić kiedy auto zaczęło lawirować po parkingu. Kiedy tylko zaaklimatyzowaliśmy się w naszym pensjonacie raźnym krokiem ruszyliśmy na Starówkę. Nie obyło się bez pierwszych „pamiątkowych” zakupów. Ciekawi Was skąd cudzysłów? Owym pierwszym zakupem okazał się czosnek, który tam jest duży i bardzo aromatyczny  a bez którego nie umiem sobie wyobrazić smakowitych dań wychodzących spod mistrzowskiej ręki mej brzydszej połówki J
Ponieważ połowa września okazała się na Węgrzech porą upalną i słoneczną postanowiłam iż spacer uliczkami Egeru pokonam w stylizacji a la lata 50. To jedna z moich ulubionych dekad, która udowodniła mi, ze rozkloszowane sukienki i spódnice to rzeczy obowiązkowe w mojej szafie. 
Zapraszał to usiadłam :-)
W widocznym  na zdjęciu beżowo niebieskim zestawie na plan pierwszy wysuwa się spódnica. To oryginał z lat 50 w piękny motyw kratki i niebieskich róż. Jest to jedna z kilku spódnic z tych lat zakupiona w moim ulubionym butiku Retro Club. Dodałam do niej bluzkę z cienkiej tkaniny oraz naszyjnik z mojego ulubionego tworzywa lucite w pasujących kolorach. Właśnie za takie dodatki bardzo lubię ów sklepJ Do długiego chodzenia po mieście najlepsze jest wygodne obuwie – pod ręką miałam tenisówki w kolorze rozbielonej kawy (kolor pasujący do wszystkiego i nie tak podatny na zabrudzenia jak biel). Tanie i wygodne zakupione w Tesco sprawiły, że bacznie przyglądam się ubraniom i dodatkom firmy F&F. 

Najciekawszym punktem wakacyjnej garderoby okazała się sukienka, którą postanowiłam założyć na kolację będącą ostatnią podczas tej wyprawy. Nie od dziś podoba mi się ogromnie styl tiki czyli ubrania i dodatki inspirowane Hawajami.
źródło: Pinterest
Egzotyczne kwiaty, bajeczne kolory, ciekawe kroje sukienek czy też interesujące dodatki to główne powody dla których tak bardzo lubię ten właśnie styl. Tam na miejscu okazało się, że pomysł był świetny: do panującego upału jaki nie odpuszczał nawet wieczorem sukienka z motywem hibiskusa i liści palmowych pozwoliła przenieść się w tropikalny klimat.
Sukienka marki Limb (współczesna),  kuferek z vinylu z lat 50 w bordowym kolorze oraz szklany naszyjnik z lat 50 - butik Retro Club
Dobrałam do niej szpilki typu peep toe z czerwonego zamszu marki Ravel zakupione w jednej z grup sprzedażowych powstałych na Facebooku. „Oszałamiająca” cena 40zł sprawiła, że szybko znalazły się w mej szafie. Ponieważ wybrana przeze mnie sukienka ma ołówkowy fason i wzorzysty materiał zrezygnowałam z wyrazistych kolczyków na rzecz małych sztyftów z „najlepszymi przyjaciółmi kobiety” jak lubiła mawiać moja ulubiona Marylin Monroe. Do dekoltu zaś idealnie pasuje szklany naszyjnik rodem z lat 50 wyglądem wpisujący się w styl tiki. 
Szklany naszyjnik murano w super stanie z lat 50  oraz "najlepsi przyjaciele kobiety" jak mawiała MM

Tego wieczoru czułam się jak milion dolarów i życzę by takie uczucie towarzyszyło na co dzień każdej z nas miłe Panie J


Eger by night - wieczorem ukazuje swe drugie ciekawe oblicze

sobota, 4 lipca 2015

Działkowy relaks


Dzisiaj mały przerywnik – zdjęcia z działki moich rodziców. Najlepsze miejsce na relaks i nicnierobienie przy dźwiękach kumkających żab oraz świergoczących i pogwizdujących ptaków.
Froguś

Froguś w fazie podrywu :-)

Dzieło mego Taty czyli staw - nenufary, ryby i świeżo zalęgnięte żaby przyciągają wielu gapiów
Zgadza się - ciepłolubny ze mnie człowiek :-)
Nie znam jegomościa, ale czubki drzew za działkowym domkiem to niewątpliwie doskonały punkt obserwacyjny
Na działce ruch niczym na Marszałkowskiej - tu dorodny okaz ważki. Kiedy już się "opaliła" odfrunęła w nieznanym kierunku 

poniedziałek, 2 marca 2015

Moje miasto - Eger




Początek marca czyli teoretycznie jeszcze kalendarzowa zima, ale kiedy wyglądam przez okno nabieram awersji do tego okresu jaki jeszcze jakiś czas temu zimą był faktycznie. Za oknem szaro i buro, śniegu nie ma (zresztą słońca też jak na lekarstwo) – o przygnębienie teraz łatwiej niż kiedykolwiek indziej.
Nie chcę, aby aura za oknem miała nade mną przewagę dlatego postanowiłam dzisiaj zaprezentować Wam miejsce do którego uwielbiam jeździć ilekroć mam taką okazję. Doskonałe o każdej porze roku co przetestowałam na własnej skórze.
 Dzisiaj w cyklu „Podróże z retro klimatem” chciałabym opisać  węgierskie miasto - Eger, które przyciąga mnie do siebie już 10 rok z rzędu (skutecznie jak widać)
Egerska Starówka

Eger jest wart opisu bo jak w żadnym innym miejscu czuje się  tu nostalgiczny nastrój i efekt „zatrzymania czasu”. Jest tu pięknie odrestaurowana Starówka z siecią małych, krętych uliczek oraz zamek górujący nad okolicą. Mnie zamek przypadł średnio do gustu, za to uliczkami Egeru mogę się snuć godzinami i raczej mi się nie znudzi. Kuszą ciekawe knajpki z pysznym jedzeniem – w mojej ulubionej dodatkowo przyciąga widok z okien na rynek i klimatyczne wnętrze z nastrojowym światłem. Idealne miejsce na kolację z kochaną osobą.  Tuż obok nich można znaleźć małe i niepozorne z zewnątrz antykwariaty skrywające w swych wnętrzach małe skarby czyli raj dla takich maniaków vintage jak ja. Najlepsza historia łącząca mnie z tymi miejscami to zakup lampy do salonu. Niby nic takiego i co jakiś czas każdy nabywa taką rzecz do domu. Mnie wyróżnia czas zakupu – ponad 3 lata- i odległość między moim domem a owym sklepem. Lampa jaką zaprezentowałam w jednym z ostatnich postów to właśnie ów nabytek.
Najdłuższy czasowo zakup w moim życiu - z perspektywy czasu przyznaję, że bardzo udany
 Chodziła za mną odkąd tylko ją zobaczyłam i nie dawała spokoju przez kolejne lata. O tym, ze byłyśmy sobie pisane niech świadczy fakt iż wreszcie stanęła na swoim miejscu w salonie choć zajęło nam to 3 lata. Ostatnim razem wyszłabym z tego samego antykwariatu z aparatem z przełomu XIX/XX wieku w świetnym stanie! Jedyne co mnie powstrzymało to myśl co z nim zrobię już w domu bo salon nasz nie jest taki znowu wielki. Dziś trochę tego żałuję bo takich rzeczy nie spotyka się na co dzień (najwyżej w muzeum pod czujnym okiem kamer i pracowników i na dodatek jeśli nie za szkłem to z dużej odległości co dla mnie krótkowidza jest problematyczne). Tutaj stał sobie na stoliku jakby nigdy nic i do woli mogłam mu się przyglądać co nie ukrywam sprawiło mi dużo radości. Od czasu do czasu trafiam tam na ciekawe szkło, które postanowiłam zaprezentować poniżej.
mały ułamek tego co można znaleźć w egerskich antykwariatach

Inną osobliwością Egeru są termalne baseny, ale nie jakieś tam zwyczajne. Mam na myśli łaźnie tureckie i zapewniam, ze tego klimatu nie ma żaden inny współczesny obiekt. Łaźnie  tureckie stanowią część kompleksu basenów i są stosunkowo małe – 3 baseny z leczniczą wodą o zróżnicowanych temperaturach. Piękne wnętrza zabytkowej łaźni przenoszą w zupełnie inny świat a relaks w nich to autentyczny odlot w krainę spkoju. 
Jeden z basenów w łaźni tureckiej

Oprócz kąpieli można tu na własnej skórze doświadczyć masażu hamam czyli tureckiego rytuału oczyszczania. Wychodzę z założenia, że znacznie ciekawiej odkrywa się nieznane miejsca po kawałku bo wtedy za każdym razem można zobaczyć i poznać coś ciekawego. Tak właśnie jest z owym masażem hamam – nie doświadczyłam go będąc w basenach i wciąż jest mi on nieznany. Do czasu zapewniam Was – moja ciekawość nowego i nieznanego jest tak wielka, że zapewne przy następnej wizycie w Egerze chętnie przekonam się o nim na własnej skórze.
Ciekawostek Eger ma mnóstwo, ale jeszcze jedno miejsce warte jest uwagi. Docenią je zwłaszcza miłośnicy wina i niewymuszonej przyjacielskiej atmosfery. Dolina Pięknej Pani bo o niej teraz mowa jest położona nieco dalej od centrum- jakieś 15 minut spacerem. Niemniej klimat jaki w niej panuje wart jest tego spaceru – dużo piwnic z winami a przed niemal każdą stoją stoły i ławy do siedzenia na zewnątrz. Sprzyja to zarówno degustacji miejscowych wyrobów jak i zawieraniu nowych znajomości.
Dolina Pięknej Pani w Egerze

A tak bawią się ci, którzy degustują wina węgierskie w Dolinie Pięknej Pani - jest muzyka, wino i śpiew

Relaks w jednej z piwnic w Dolinie Pięknej Pani

 Są tu restauracje warte polecenia – kilka znajduje się w piwnicach tufowych a do posiłków przygrywają muzycy ubrani w tradycyjne stroje. Coś dla ucha, oka i podniebienia czyli szczyt szczęścia.

W Egerze zwiedziliśmy kilka pensjonatów, ale zaprzyjaźniliśmy się z przemiłą i doskonale mówiącą po angielsku (co na Węgrzech nie jest bez znaczenia) właścicielką St Kristof Panzio.
Ulubiony pensjonat w Egerze - nie bez znaczenia jest lokalizacja bo stąd wszędzie jest blisko

 Pomogła nam kilka razy w załatwianiu codziennych spraw, a my w ramach umocnienia przyjaźni polsko-węgierskiej przetłumaczyliśmy jej stronę  internetową na polski i prowadzimy fanpage na Facebooku gdzie znajdziecie więcej zdjęć i ciekawostek z Egeru.

Egeszegedre jak mówią Węgrzy
<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>