Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marylin Monroe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marylin Monroe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 marca 2018

Red Valentines


Na początek nieco samokrytyki i pochwała bycia NIE-konsekwentną. Ten post jest pierwszym od wielu miesięcy, a kiedy zakładałam bloga przyświecała mi zgoła nieco inna idea. To miała być odskocznia od pracy i żeby tak właśnie było planowałam często gęsto wstawiać tu nowe posty. Życie pokazało mi jednak środkowy palec i jak to mawiała młodzież ileś lat wstecz KISZKA J  (teraz są inne zwroty plus emotikony, które pozwalają w pełni wyrażać emocje. Dla wielu lepiej niż 1000 słów :D) Nie udało mi się wstawić nawet tego symbolicznego noworocznego… No mówię Wam katastrofa jak nic !
To była ta część dotycząca samokrytyki i na jej fali przechodzę do pochwały NIE-konsekwencji bo to jest arcyciekawe zjawisko.. Zastanawiam się czy tylko ja tak mam czy większość z nas??
Post poświęcony jest kolacji walentynkowej, która jak wszystkie ważne dla mnie daty w kalendarzu obchodzona była w domowym zaciszu. Nie chcę się rozwodzić nad samymi Walentynkami bo to zrobiłam rok temu. To po prostu fajna okazja by na chwilę zwolnić i pobyć z ukochaną osobą i zrobić z tej okazji pyszną i nietuzinkową kolacje. Wymyśliłam sobie kilka dni przed 14ym lutego CAŁY strój- oczywiście od A do Zet w klimatach vintage. Aż się zdziwiłam, że tak mi to szybko poszło a co lepsze, że tak się dobrze całość ze sobą komponuje. Bo powiedzcie same czy czarna sukienka z lat 50 o górze a’la nietoperz i dopasowanym dole może być złym wyborem? Otóż nie, ale czerwona welurowa sukienka z halką petticoat pod spodem była jednak bardziej na miejscu :D  I wyszła mi niechcący na 20 minut przed ową kolacją…. Za to efekt „nowej-starej” całości ogromnie mnie zachwycił i sprawił, ze to było zdecydowanie TO  Zresztą zobaczcie i oceńcie same  a Walentynki niech trwają przez cały okrągły rok a nie tylko jeden dzień J

Krewetki podane na plastrach mango i otoczone makaronowym gniazdem (makaron z dodatkiem szpinaku) - PYSZNOŚCI :)))
Gulasz z jelenia plus zapiekane puree z ziemniaków - kiedy facet uwielbia gotować mam niemal wszystkie kuchnie świata pod jednym dachem :-)
Sukienka pięknie wyglądała dzięki petticoat  - sukienka i halka Retro Club
zielony pasek z kokardą marki Schumacher - sklep.vintage.pl
Lubicie i nosicie starą biżuterię? Zegarek marki Audax to prezent od męża, pierścionek i porcelanowy naszyjnik to rodzinne pamiątki a klipsy z pięknym złotym malunkiem (nie widać go niestety na zdjęciu) to rzecz z Retro Clubu
Tak, to znowu ja... Szukałam zdjęcia na jakim będzie dobrze widać tę sukienkę - na żywo prezentuje się jeszcze lepiej :-)
Jedne z piękniejszych butów jakie mam - marka San Remo 
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                         
Torebka pochodzi prawdopodobnie z lat 40 -internet, rękawiczki z kokardkami -Retro Club
                                                                                                                                                                   
Walentynek trwających całych rok życzy MyVintageFascination, MM oraz nieznana, ale piękna dziewczyna z fotografii :-))
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 

czwartek, 8 czerwca 2017

Sweet 50's

Kocham mój zmienny charakter i moment, kiedy nie minie choćby sekunda a cały misternie ułożony plan zmienia się nagle o 180 stopni… Aż chce się zakrzyknąć „bo kobieta zmienną jest” ! Faktycznie jest, tylko jak to strasznie życie utrudnia :D
Dawno już nie wstawiałam postu z ubraniami vintage i wymyśliłam stylizację inspirowaną pewnym znanym filmem równie znanego reżysera z lat 50. Przygotowałam wszystko bardzo skrupulatnie: sukienkę, biżuterię i dodatki. Wymyśliłam scenerię i poczyniłam przygotowania, aby ów pomysł urealnić. I kiedy nastał wolny weekend idealnie nadający się do zdjęć to pogoda była tak piękna i prawdziwie letnia, że pierwotna stylizacja mimo swej urody wydała mi się zwyczajnie za ciężka. Znów szafa otworzyła swe podwoje a ubrania śmigały w powietrzu zupełnie jak w kreskówkach J W mej głowie nastąpiła istna burza myśli i po kilku minutach na światło dzienne wypłynęła sukienka i dodatki jakie widać na poniższych zdjęciach.

Sukienka to autentyk z lat 50 – krój z koła, typowy dla tych lat dekolt. Kiedy tylko ją zobaczyłam to przed oczami pojawił mi się obraz idealnej stylizacji i pomysł na zabawę kolorami. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy dobieram na tej zasadzie pozostałe dodatki trzymając się pewnej tonacji kolorystycznej J
Sukienka pochodzi ze sklepu Retro Club

Krój sukienki  sprawia, że najlepiej prezentuje się z pettitcoat – ta, którą mam pod spodem jest 10cm krótsza niż sukienka. Wydaje mi się, że dłuższa byłaby lepsza, ale nie mam tu tak wielkiej wprawy by się o tym wypowiadać J


I tak właśnie mając bazę w postaci sukienki to po jakimś czasie kupiłam za śmieszne pieniądze prawie nowe pantofle marki Ravel na jednej z grup sprzedażowych na FB. Jeden rzut oka i wiedziałam, ze już po mnie :D Uratować mógł mnie ktoś szybszy ode mnie i komu także te buty wpadły w oko.
jedna z kilku ulubionych par szpilek :)

No, ale jak widać na załączonym obrazku najszybsza okazałam się ja (albo nikomu nie spodobały się równie mocno).
Korale - prezent od Mamy
Bransolety, spinki lucite oraz pettitcoat- Retro Club
Bransolety to moja kolejna słabość: biżuteria z tworzyw typu lucite, bakelit czy celuloid to coś czemu nie umiem się oprzeć. Uwielbiam je za nieograniczoną paletę kolorów i wzorów, dzięki czemu można je dopasować do niemal każdego ubrania. Tu udało mi się zgrać kolory z tymi jakie są na wzorze sukienki. Naszyjnik z korali to prezent od mojej Mamy, która bardzo lubiła go nosić przez wiele lat. Jak widać do czasu, kiedy dużo dłużej leżał w jej szkatułce z biżuterią niż wyglądał na światło dzienne :).  Lubię go, bo bardzo pasuje do takich stylizacji – sprawia, że jeszcze bardziej czuję w powietrzu lato.
To byłaby jedna z moich najlepszych stylizacji, gdyby nie małe mankamenty… Po pierwsze brak mani i pedicuru, zwłaszcza tego ostatniego. Tak już mam, że do butów typu peep toe ładnie pomalowane paznokcie tworzą idealnie zgrany duet. Moje nabiorą kolorów na zbliżający się długi weekend i związane z nim mini-wakacje J. Drugi zgrzyt to fryzura: wydawało mi się, że włosy do ramion (a może i krótsze?) nie sprawią mi zbyt wiele problemów z ich układaniem. I, że wreszcie opanuję sztukę układania fryzur bardzo retro… Nic z  tych rzeczy! Nie byłabym sobą, gdyby moje włosy wyglądały podobnie do tych jakie widuję na starych zdjęciach i reklamach J 
Moja ulubiona gwiazda złotego Hollywood - wreszcie doczekala się tła godnego diamentów :-)
Mam nadzieję, że mimo wszystko widocznej za moimi plecami Marilyn Monroe, która jest moją idolką owa stylizacja się spodobała J
Próba z chustką - średnio udana, próbuję dalej :-) Rollsy to moje marzenie...


Na sam koniec muzyczna pocztówka czyli orkiestra Raya Anthonyego i piosenka dedykowana słynnej gwieździe pt „Marilyn” – ponieważ MM niedawno świętowała by swe urodziny niech to będzie prezent dla niej J

środa, 7 października 2015

O wakacjach wspomnień czar - Eger



Skoro opisałam początek urlopu to teraz czas na wpis będący opisem jego końca. Smutno to zabrzmiało, ale chyba nadal nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Węgry przyciągają mnie do siebie i kuszą J  Pobyt w Egerze zaczął się od małej wizyty w supermarkecie po której mieliśmy małe spotkanie z kolejnym oryginalnym mieszkańcem tej części Europy. Na naszej Silver Arrow a dokładniej na wlewie do baku paliwa siedziała i opalała się w promieniach słońca piękna modliszka. 
Nie ma to jak rozgrzana blacha auta - idealne miejsce do opalania się :-)
Ona też dzielnie znosiła pstrykanie – bo jak można sobie odmówić fotki z modliszką? J po czym musiała się szybko ulotnić kiedy auto zaczęło lawirować po parkingu. Kiedy tylko zaaklimatyzowaliśmy się w naszym pensjonacie raźnym krokiem ruszyliśmy na Starówkę. Nie obyło się bez pierwszych „pamiątkowych” zakupów. Ciekawi Was skąd cudzysłów? Owym pierwszym zakupem okazał się czosnek, który tam jest duży i bardzo aromatyczny  a bez którego nie umiem sobie wyobrazić smakowitych dań wychodzących spod mistrzowskiej ręki mej brzydszej połówki J
Ponieważ połowa września okazała się na Węgrzech porą upalną i słoneczną postanowiłam iż spacer uliczkami Egeru pokonam w stylizacji a la lata 50. To jedna z moich ulubionych dekad, która udowodniła mi, ze rozkloszowane sukienki i spódnice to rzeczy obowiązkowe w mojej szafie. 
Zapraszał to usiadłam :-)
W widocznym  na zdjęciu beżowo niebieskim zestawie na plan pierwszy wysuwa się spódnica. To oryginał z lat 50 w piękny motyw kratki i niebieskich róż. Jest to jedna z kilku spódnic z tych lat zakupiona w moim ulubionym butiku Retro Club. Dodałam do niej bluzkę z cienkiej tkaniny oraz naszyjnik z mojego ulubionego tworzywa lucite w pasujących kolorach. Właśnie za takie dodatki bardzo lubię ów sklepJ Do długiego chodzenia po mieście najlepsze jest wygodne obuwie – pod ręką miałam tenisówki w kolorze rozbielonej kawy (kolor pasujący do wszystkiego i nie tak podatny na zabrudzenia jak biel). Tanie i wygodne zakupione w Tesco sprawiły, że bacznie przyglądam się ubraniom i dodatkom firmy F&F. 

Najciekawszym punktem wakacyjnej garderoby okazała się sukienka, którą postanowiłam założyć na kolację będącą ostatnią podczas tej wyprawy. Nie od dziś podoba mi się ogromnie styl tiki czyli ubrania i dodatki inspirowane Hawajami.
źródło: Pinterest
Egzotyczne kwiaty, bajeczne kolory, ciekawe kroje sukienek czy też interesujące dodatki to główne powody dla których tak bardzo lubię ten właśnie styl. Tam na miejscu okazało się, że pomysł był świetny: do panującego upału jaki nie odpuszczał nawet wieczorem sukienka z motywem hibiskusa i liści palmowych pozwoliła przenieść się w tropikalny klimat.
Sukienka marki Limb (współczesna),  kuferek z vinylu z lat 50 w bordowym kolorze oraz szklany naszyjnik z lat 50 - butik Retro Club
Dobrałam do niej szpilki typu peep toe z czerwonego zamszu marki Ravel zakupione w jednej z grup sprzedażowych powstałych na Facebooku. „Oszałamiająca” cena 40zł sprawiła, że szybko znalazły się w mej szafie. Ponieważ wybrana przeze mnie sukienka ma ołówkowy fason i wzorzysty materiał zrezygnowałam z wyrazistych kolczyków na rzecz małych sztyftów z „najlepszymi przyjaciółmi kobiety” jak lubiła mawiać moja ulubiona Marylin Monroe. Do dekoltu zaś idealnie pasuje szklany naszyjnik rodem z lat 50 wyglądem wpisujący się w styl tiki. 
Szklany naszyjnik murano w super stanie z lat 50  oraz "najlepsi przyjaciele kobiety" jak mawiała MM

Tego wieczoru czułam się jak milion dolarów i życzę by takie uczucie towarzyszyło na co dzień każdej z nas miłe Panie J


Eger by night - wieczorem ukazuje swe drugie ciekawe oblicze

czwartek, 10 września 2015

Marylin na Zbawixie

Spoglądam za okno i co widzę? Ludzi poubieranych cieplej niż jeszcze kilka dni temu, szare niebo bez cienia szansy na słońce i masę liści na trawnikach. Czyżby to już jesień raźnym krokiem zawitała w nasze progi?  Odnoszę wrażenie, że tak – tegoroczne lato to już raczej tylko wspomnienia i należy nastawiać się na jesienną aurę.
Skoro wspomnienia to dzisiaj mała relacja z ostatniego upalnego weekendu sierpnia. Nie, nigdzie nie wyjechałam chociaż… Zaraz zaraz tak! Będzie to relacja z małej wycieczki na plac Zbawiciela w Warszawie. 


Postanowiliśmy z mężem zrobić mały eksperyment i udaliśmy się do jednej z licznych knajpek na owym placu pooddychać hipsterskim klimatem J Czy to się udało? Jeszcze jak, ale nie będę tu pisać o moich wewnętrznych odczuciach bo wyjdę na stetryczałą homofobkę.

Wolny weekend i perspektywa spaceru z mężem w wolny i słoneczny dzień nastawiła mnie nader optymistycznie już od rana. Od rana utrzymywała się także wysoka temperatura co kazało zastanowić się nad bardzo ważnym pytaniem (coś jak „być albo nie być” u Hamleta z tą różnicą, że moje rozważania nie były aż tak dramatyczne). Stanąwszy przed szafą zadałam sobie bardzo ważne pytanie: w co do cholerki mam się ubrać w taki upalny dzień???
Dywagacje wiejskiego listonosza ucięło szybkie spojrzenie na sukienki. Po „odrzuceniu” ubrań zbyt eleganckich, zbyt ekstrawaganckich a także „problematycznych” => czytaj: jak połączyć jedno z drugim by wyglądać na ubraną a nie przebraną mój wzrok spoczął na sukience do której pasuje tylko jedno słowo: IDEAŁ
Skoro upał to materiał przewiewny, skoro wyjście z mężem to sukienka, skoro sukienka to tylko coś kobiecego a skoro kobiece to vintage. Ta którą wybrałam jest uszyta z lnu drukowanego w niebiesko- zielone kwiaty i ma fason sukienek z lat 50. Sama sukienka jest z lat późniejszych, ale na tle dzisiejszej mody wygląda na rzecz bardzo vintage i o to mi właśnie chodzi. Poza tym ma ciekawy krój – z przodu tak naprawdę nie ma dekoltu za to z tyłu jest ciekawe wycięcie w kształcie litery V. Gdybym upięła włosy byłoby lepiej widoczne, ale przypuszczam, że jeszcze te sukienkę zobaczycie na blogu J
Słabo widoczne ciekawe wycięcie na plecach - uwierzcie na słowo JEST i prezentuje się naprawdę ciekawie

To sukienka marki Marks & Spencer z linii Per Una zakupiona w butiku Retro Club. Ponieważ jedyne kolory jakie na niej są to zielony i niebieski uznałam, że będą do niej pasować szpilki zapinane na kostce w neutralnym brązowym kolorze. Akcentem pasującym kolorystycznie do sukienki jest metalowa bransoleta także pochodząca z Retro Clubu oraz niebieski pasek marki Vogue pochodzący z Vintage Sklepu
Niby nie vintage, ale i tak czułam się wyraźnie "inna" :-)

Brak wrodzonego talentu do układania ciekawych fryzur sprawił, ze wyszłam z prostymi jak drut włosami. Już na mieście okazało się to BARDZO złym wyborem bo na upał najlepiej włosy upiąć (z perspektywy czasu napiszę JAKKOLWIEK UPIĄĆ) by skóra na szyi miała czym oddychać. Ot taka nauczka  na przyszłość.
Jako ciekawostkę podam iż miałam okazję spróbować słynnego drinka Marylin Monroe. Otóż moja ulubiona gwiazda ery Złotego Hollywood lubiła podobno pić Prosecco z sokiem pomarańczowym.  

Zmieniło to moje spojrzenie na samo Prosecco jako iż bąbelki to nie jest mój ulubiony trunek. No dobrze nie będę ukrywać iż chętnie spróbowałabym szampana Dom Perignon koniecznie z rocznika 1953 (podobno to był ulubiony rocznik MM)
Jedyne spostrzeżenie jakie mam to uczucie, że chyba jednak jestem z innej planety. Nie wiem czy jestem w tym osamotniona czy inne wielbicielki stylu vintage także tak mają? Idąc w tej sukience i szpilkach czułam na sobie wzrok każdej mijanej osoby – to może nie powinno dziwić bo kobiety w podobnych sukienkach to już rzadkość. Królują obecnie ubrania w bliżej nieokreślonej formie ni to worek na ziemniaki ni kołdra.. Jeden facet idąc z wózkiem aż zszedł z chodnika i nie wiem czy powinnam się cieszyć z tego czy zastanowić co zrobiłam nie tak, że aż się usunął? J
Będę wdzięczna za komentarze czy i Wy drogie vintage maniaczki zakładając ubrania vintage też czujecie się jak przybysze z innej planety?
Pozdrawiam wszystkich gorąco (na przekór pogodzie) z planety VINTAGE na której każdy miłośnik tego stylu witany jest z otwartymi ramionami

Au revoir Moi Drodzy :-)

czwartek, 2 kwietnia 2015

Prima Aprillis to nie żarty!



Piranie w Wiśle,  Elvis widziany na dworcu w Koluszkach, Polska  mistrzem świata w piłce nożnej -  takie newsy są tylko raz w roku – zgadnijcie pod jaką datą ?
Dniem żartów jest oczywiście 1 kwietnia, a dla mnie osobiście to dzień, który brutalnie uświadamia mi, ze właśnie stuknęła mi kolejna wiosenka. Wciąż młoda a jednak starsza… Nie będę się chwalić który rok życia mi wczoraj przybył, choć niewątpliwie jest to już „poważny” wiek

Urodziny spędzone we dwoje przy nastrojowym świetle egerskiej lampy z Wilhelmem spoglądającym na mnie ze ściany i muzyką z lat 50-60 płynącą w tle.. Ponieważ tak właśnie obchodzimy wiele ważnych dla nas okazji śmiem zakrzyknąć: domówki górą!

Kilka dni wcześniej mąż zaczął dopytywać się co bym w tym wyjątkowym dla siebie dniu zjadła. Pytanie jest jak najbardziej na miejscu bo choć bardzo lubię vintage to niewątpliwie dobra kuchnia plasuje się zaraz po nim. Dania jakie tego wieczoru jedliśmy już pokazałam na blogu, ale to świadczy o tym, ze za pewne rzeczy dałabym się dosłownie  pokroić bo tak bardzo je lubię.

Na przystawkę było foie gras z sorbetem z kiwi – delikatny smak gęsich wątróbek to coś za czym od dawna tęskniłam. Do tego węgierskie białe wino, gdzie z etykiety spogląda na mnie ulubiona aktorka ery złotego Hollywood to pełnia szczęcia i rozkosz dla podniebienia.  
Foie gras z sorbetem, wino i Marylin Monroe spoglądająca z etykiety białego wina

Potem pojawił się półmisek z krewetkami za jakie mogłabym dać się pokroić. Polane sosem słodko pikantnym były mocnym punktem programu.

Moje ulubione robaczki - pyszności
A na koniec coś co obydwoje bardzo lubimy: steki z cebulą szalotką przyrządzaną wg. przepisu Julii Child o jakiej był osobny post w towarzystwie Cabernet Franc z Egeru.

Niebo w gębie i mam tu na myśli każde z tych dań

Ponieważ to urodziny postanowiłam tego wieczoru założyć sukienkę w stylu boho prawdopodobnie z lat 70. Deseń kwiatów to tęsknota za wiosną i ferią żywych kolorów jakie ta pora roku ze sobą niesie. Na szyi mam korale jakie kiedyś lubiła nosić moja Mama do czasu kiedy korale porzuciła dla innych kamieni i biżuterii w zupełnie innym stylu. Szczęśliwie dla mnie  bo teraz to ja mogę cieszyć się niewątpliwą urodą czerwonego koralowca.

Korale od Mamy

Do sukienki pasuje bransoletka cloisonne w kolorach naszyjnika zakupiona w butiku Retro Club. 
branoletka wykonana techniką cloisonne

Chusta to jeszcze jeden dodatek z szafy Mamy, która stylem pasuje  tak do sukienki jak i MM z etykiety wina
Sukienka - Galeria Estilo, bransoletka - Retro Club, chusta i korale - szafa mojej Mamy
To były wspaniałe urodziny - kolacja z sercem przygotowana przez męża plus ulubione przeboje z lat 50 -60
Niech ten rok minie tak miło jak wczorajszy wieczór czego sobie  i Wam życzę

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>