Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Audrey Hepburn. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Audrey Hepburn. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 listopada 2016

Dinner at Tiffany's



Jak połączyć pasję do vintage, kina i dobrej kuchni? W wieczory filmowe połączone z ciekawą kolacją we dwoje. Pomyślałam, że fajnym pomysłem jest cykl postów inspirowanych moimi ulubionymi filmami. Wspominałam już o filmie „Co się wydarzyło w Madison County”, byli „Chłopcy z ferajny” i „Rio Bravo” a także "Julie and Julia".
Skoro jest nowy pomysł to musi być też nowy post, tym bardziej, że udało mi się nieco zakurzyć własnego bloga. Kurz zdmuchnięty więc do dzieła ;)
Idea wieczoru, który zaraz opiszę i przedstawię zrodziła się z okazji imienin mego męża. Lubimy, kiedy szczególnym okazjom takim jak ta towarzyszy inna, niecodzienna oprawa. Zwykle jest to jakiś film pod który dopasowujemy stroje, wystrój wnętrz i do którego mąż dobiera ciekawe dania. Kolacje jemy z muzyką z danego filmu, który po kolacji oglądamy do spółki z trzecim domownikiem, czyli naszym kotem zwanym także Futrem. Do dzisiejszego postu kot pasuje idealnie, albowiem imieniny męża obchodziliśmy w stylu „Śniadania u Tiffany’ego” z wspaniałą Audrey Hepburn w roli głównej.
Znalezione obrazy dla zapytania breakfast at tiffany's
Która z nas nie marzyła by założyć czarną, klasyczną sukienkę, ciemne okulary i czarne rękawiczki a w dłoni trzymać fifkę z zapalonym papierosem? Sklep Tiffany’s to już większy problem, bo nie jest to salon dostępny tak od ręki (niestety). I choć Audrey ma tu włosy upięte w wysoki kok i całkiem wyraźny makijaż to postanowiłam nie martwić się na zapas. Po pierwsze chociaż włosy sięgają mi do ramion i nijak nie dały upiąć się w jakikolwiek kok to przecież nie muszę mieć zdjęcia fryzury prawda? Po drugie makijaż w ciemnych okularach robi się zbędny więc nie muszę próbować trafić tuszem w rzęsy (bo zwykle trafiam bardzo celnie w gałkę oczną a są lepsze rozrywki niż ta)
Ciemne okulary to idealny wynalazek dla kogoś takiego jak ja - od dziś robię tak wszystkie zdjęcia :)

Pocieszona, że nie do końca musze być 100% Holly Golightly z filmu przedstawiam Wam moją wersję śniadania, a raczej kolacji u Tiffany’go J  Stylizacja od butów, po sukienkę i rękawiczki z biżuterią łącznie to vintage – szczegóły niżej.
Sukienka Feminette, buty Rayne, rękawiczki i biżuteria - Retro Club
Fifka - allegro
Okulary- sklepvintage.pl
Pierścionek- pamiątka rodzinna

Buty marki Rayne - marka noszona przez Królową Elżbietę, Vivien Leigh, Elizabeth Taylor czy Marlenę Dietrich
Skoro pokazałam całość stylizacji a'la Holly Golightly to teraz czas na strefę duchową czyli kolację:

Foie gras z sosem z opuncji i granatów
Krewetki na białej rzodkwi gotowanej w marynacie z octu ryżowego
Główny punkt wieczoru czyli jagnięcina, puree z batatów oraz sos z czerwonego wina
Kilka dni temu znalazłam na instagramie piękne zdjęcie pary (nie pamiętam już z jakiego kraju pochodzili, ale to nie ważne). Obydwoje wyglądali jak przeniesieni z lat 50 – ona w sukience i fryzurze retro, on w koszuli i kolorowym szerokim krawacie. Spodobał mi się podpis tego zdjęcia, który brzmiał mniej więcej tak: jeśli kochasz przebierać się, jeśli kochasz vintage to nie martw się! Zawsze znajdziesz w swojej szafie rzeczy, które pozwolą Ci się przenieść w czasie i oddać ducha dekady, która chcesz pokazać.  To zdanie opisuje idealnie moją szafę, która jeszcze nie jeden raz Was zaskoczy i przeniesie za pomocą najprawdziwszych ubrań z epoki w inne czasy J

Tymczasem zostawiam Was z Holly i piosenką "Moon River"

środa, 17 lutego 2016

Róż i już!

Jest taki dzień w roku, gdzie dominuje motyw serca i kolor soczyście czerwony. Są prezenty i wyznania miłości… Walentynki czyli dzień, który jedni tępią i nienawidzą bo to „wymysł Zachodu” a inni traktują jako okazję do spędzenia miłego dnia z ukochaną osobą.  Nie jestem jakąś zagorzałą fanką Walentynek, ale uczyniłam z nich okazję do miłego spędzenia wieczoru z mężem.
Nie wiedzieć czemu mnie ten dzień nie skojarzył się z czerwienią a koralowym różem. Nie pytajcie dlaczego bo sama nie znam odpowiedzi – po prostu róż i już J Pod ten kolor wymyśliłam menu po czym płynnie przeszłam do obmyślania stroju, który miał odbiegać od tego co noszę na co dzień. Chcąc uniknąć nieporozumień i nieścisłości to wyjaśnię, że w oknach nie pojawiły się różowe zasłony. Nie nakryłam także stołu wściekle różowym obrusem. Kolor ten pojawił się wyłącznie w menu oraz na mnie samej o czym za chwilę powiedzą zdjęcia. Przygotowania do kolacji rozpoczęłam jednak od nakrycia stołu. 

Obrus fioletowy, porcelana z Ćmielowa, kolorowe kryształowe kieliszki i stylowe, szklane świeczniki. Właśnie to czego do tej pory brakowało mi w naszych domowych kolacjach to blask świec osadzonych na świecznikach. Te jakie widać na zdjęciach pochodzą ze sklepu AtelierBrocante, który jest rajem dla każdego miłośnika wnętrz vintage. Mnie zawsze kusi piękna porcelana do kawy, kolorowe szkło i sprzęty o jakich teraz można tylko poczytać w książkach.  Skoro stół nakryty to następnym etapem było przygotowanie samej siebie J 

Sukienka jaką widzicie pochodzi z lat 60, jest projektem firmy KAIMINA a zakupiona została w moim ulubionym Retro Clubie. To dzianina w kolorze koralowego różu, która ma fason szmizjerki zapinanej na rząd celuloidowych czerwonych guzików spiętej paskiem z klamrą z tego samego tworzywa. 

Usiłowałam odszukać tę firmę w internecie, ale bezskutecznie – gdyby ktokolwiek z Was czytelników wiedział gdzie mogę odszukać takie informacje będę wdzięczna za wiadomość. Do sukienki, która ma zabudowaną szyję dobrałam kolorową apaszkę marki Kenzo z mięsistego jedwabiu z motywem kwiatów.

 Bawiąc się tonacją koralowo – kremową na ręku mam trzy bransolety z tworzywa przy czym czerwona zasługuje na uwagę ze względu na rzeźbienia.

Pomijam milczeniem kwestię fryzury bo włosy to mój odwieczny dylemat. Najchętniej po prostu bym je ścięła i problem zniknąłby tak samo szybko jak się pojawił J Niemniej wczoraj uznałam, ze takie proste włosy nie spięte w żaden kok to najlepsza opcja do tej sukienki.
Skoro opisałam już stół oraz ubranie to przejdę do najważniejszej części wieczoru czyli menu. Samo wymyślenie potraw to nic, potrzeba potem pomysły wcielić w życie by nadać im realny kształt. Zadania tego podjął się mój mąż dzięki czemu była to prawdziwa uczta nie tylko dla podniebienia, ale i dla oczu J Na początek krewetki w sosie pomidorowym z podsmażonym na patelni czosnkiem. 

Za krewetki mogę dać się pokroić do tego stopnia je uwielbiam. Na danie główne trzymając się tej samej tonacji kolorystycznej był łosoś na kremie z zielonego groszku z pieczonymi ziemniaczkami. 

Do tych potraw nie mogło zabraknąć różowego wytrawnego wina z Prowansji pitego w kieliszkach przeznaczonych na inny typ wina, ale to drobiazg :D
I skoro taka uroczysta kolacja to nie mogło zabraknąć deseru. Wymyśliłam coś co lubi chyba niemal każda kobieta czyli tiramisu.

 Mąż podał je w wielkich kieliszkach do czerwonego wina a ja po namyśle przyznałam, że to jest lepsze ich wykorzystanie niż to pierwotne J

Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór.  Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu.  Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kochani życzę Wam miłości przez cały rok, a nawet dłużej a na zwieńczenie tego fantastycznego dnia zostawiam muzyczną pocztówkę. To jedna z moich ulubionych piosenek, ale idealnie pasująca na ten dzisiejszy wyjątkowy wieczór z ukochaną osobą. Szanowni Państwo oto Bobby Vinton i jego piosenka „Roses are red”



piątek, 23 stycznia 2015

"Moje rzymskie wakacje"



Czy są na sali miłośnicy starego kina? Każdy kto lubi kino w jego klasycznym wydaniu zna choćby jeden film sprzed kilkudziesięciu lat z doborowymi aktorami. Jeśli o mnie chodzi to współczesne filmy rzadko kiedy potrafią wciągnąć tak, że oglądam je od początku do końca. Zdecydowanie wolę sprawdzone „hity” sprzed kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat.
Dzisiaj chciałabym wspomnieć o jednym z takich klasyków z niezapomnianymi aktorami. O filmie, który zainspirował mnie do stworzenia wiosennego zestawu (na zimę się nie nadaje bo jest zbyt przewiewny). Mowa o filmie „Rzymskie Wakacje” i wspaniałej Audrey Hepburn jako odtwórczyni głównej roli damskiej. Wielki ukłon w stronę Gregory Pecka, ale z całym szacunkiem jest on tu tłem dla ślicznej Audrey.
Film oglądałam pierwszy raz, choć niejednokrotnie o nim czytałam. No, ale ile można czytać lub słuchać? Trzeba w końcu samemu wyrobić sobie własne zdanie i przede wszystkim wiedzieć o czym mowa i zachwyty.
Na wielu blogach oglądałam zestawy ubrań powstałe dzięki temu filmowi. Przeglądając własną szafę odkryłam – tak tak to właściwe słowo bo moja szafa skrywa wiele ubrań o jakich zdarza mi się zapomnieć - piękną spódnicę szytą  z koła z ciekawym printem.



 Wygląda świetnie z halką, ale Audrey we wspomnianym filmie nie nosi takowej i spódnica dzięki  temu nie ma efektu „napuszenia” . Nie posiadam białej koszuli z krótkim rękawem, ale pasuje tu także błękitna. Ponieważ jest to zestaw zainspirowany a nie skopiowany w 100% tak jak jest w filmie zamiast sandałków z odkrytymi palcami jakich prawie nie mam bo nie lubię dodałam czarne baleriny pewnej znanej każdemu popularnej sieciówki.
Jako posiadaczka długich włosów upięłam je w kok bo póki co nie mam w planach ścięcia ich na krótką niemal chłopięcą fryzurę.
Tak ów zestaw prezentuje się na żywo – jest całkiem wygodny i chyba przetestuję go podczas urlopu.




 Zwykle w takiej sytuacji noszę spodnie plus baleriny, które niemal zawsze mam w walizce. Może jednak czas na bardziej kobiecy look?

Czytając blogi innych miłośniczek stylu vintage dowiaduję się jak wiele z nas kocha broszki.  Dodatek obecnie mało doceniany a szkoda bo ciekawa broszka potrafi nadać charakteru nawet dość monotonnej kreacji. Posiadam niemały już zbiór broszek, a do opisywanego tu zestawu dobrałam jedną z nich na dodatek pasującą wiekiem.  To broszka niewielkich rozmiarów w formie małego bukietu kwiatów pochodząca najprawdopodobniej z lat 50. To jedna z moich ulubionych i najczęściej dodawanych do letnich ubrań.

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/13918531/?claim=b2wvqascq2c">Follow my blog with Bloglovin</a>